Rak to nie wyrok

 Temat, który poruszam w tym tekście, nie jest na pewno wakacyjny. Niestety, nowotwór nie ma wakacji. Nowotwór nie wybiera. Irracjonalnie mamy nadzieję, że nas on nie dotyczy, chorują i umierają zawsze inni, obcy nam ludzie. Kiedyś też tak myślałam. Dopóki choroba nie odebrała jednej z najbliższych mi osób.

W obiegowej opinii rak to wyrok. Ciężko zmierzyć się z nowotworem, ale wynik walki czasami przecież zależy od nas. Warto uzmysłowić sobie, że jest to choroba do pokonania, pod pewnymi jednak warunkami. O swojej potyczce z nowotworem zgodziła się opowiedzieć p. Jadwiga Szpaczyńska. Jej historia zdaje się świadczy o niesamowitej, wręcz zbawiennej roli ducha i siły charakteru w boju o życie.

 

 

Wczoraj jeszcze nie wiedziałam

Jak dziś zmieni się mój świat

Dzisiaj wyrok otrzymałam:

jesteś chora. To jest rak!

 

Minęło pięć lat od mojej operacji, którą miałam w styczniu 2002 roku, jestem po chemioterapii. Mogę powiedzieć, że czuję się szczęśliwa, bo żyję. To jest najważniejsze. Mam nadzieję, że będę żyła. Zdaję sobie też sprawę, a widziałam już wiele, przebywając na onkologii, że ludzie nawet po siedmiu latach wracają do choroby. Wiem, że może być różnie, ale to mi nie przeszkadza żyć. Ta choroba sprawiła, że zaczęłam cieszyć się życiem. Człowiek, jak jest zagrożony utratą czegoś, to naprawdę rozumie, ile to znaczy. Uważam teraz po wszystkim, co przeżyłam, że ludzie powinni kłaść nacisk na profilaktykę, na uświadamianie. Często moim młodszym 30-, 40-letnim koleżankom mówię, by się przebadały. Nie rozumiem ich tłumaczenia, że wolą nie wiedzieć, żyć w nieświadomości. Nie mam wątpliwości, że inna jest sytuacja osoby, która ma nowotwór w pierwszym stadium, a jeszcze inna w trzecim czy czwartym. Osoby, które ze strachu czy braku świadomości odkładają badania kontrolne, popełniają zasadniczy błąd.

O swojej chorobie dowiedziałam się w 2001 roku. Leczyłam się z nawracających krwawień. Lekarz sugerował zmiany hormonalne w wyniku menopauzy. Ponieważ jednak nie było efektu leczenia (krwawienia nie ustępowały przez 2 miesiące), powiedziałam lekarzowi, że nie miałam nigdy robionych badań USG. Dostałam skierowanie.

 

Nie pytałam się, dlaczego

przydarzyło się to mnie

w tamtym czasie już wiedziałam

takie rzeczy dzieją się.

 

Zrobiono mi badania i okazało się, że na jednym i drugim jajniku coś mam. Wtedy zalecono mi wizytę u lekarza, który stwierdził, że powinnam poddać się operacji. Jeszcze nie robiono mi badań, jakiego rodzaju to są guzy. Dopiero po operacji stwierdzono, że był to nowotwór złośliwy. Lekarze mi tego nie powiedzieli wprost. Na wypisie ze szpitala była diagnoza po łacinie, ale z pomocą szwagierki rozszyfrowałam znaczenie tych obcych słów. Nie byłam jednak niczego pewna. Gdy pojechałam na onkologię do Wrocławia, wszystko stało się jasne.

Wiele osób w takiej sytuacji pyta: dlaczego?, dlaczego ja?. Kiedyś przeczytałam w pewnej książce: jeśli nie ja, to kto? To całkiem inne spojrzenie. Na początku nie byłam bohaterką, ale wcześniej zajmowałam się tematyką pozytywnego myślenia. Czytałam wiele książek. Myślałam, że sobie poradzę. Ale rzeczywistość naprawdę wygląda inaczej.

 

Wczoraj plany jakieś miałam

co mam robić, gdzie mam iść

dzisiaj jedno wiedzieć chciałam,

co mam zrobić, żeby żyć.

 

Dla człowieka rak ma przerażającą twarz. Na początku byłam zagubiona, nie wiedziałam, jak ta cała procedura wygląda. Kiedy pojechałam na pierwszą chemię, podano mi tzw. próbkę, czyli skondensowaną dawkę leku, który miałam brać. To był najgorszy moment. Ta minuta była koszmarna. Gdyby trwało to dłużej, nie wiem, jak bym wytrzymała. Ciało protestowało. Wrażenia nie do opisania. Sama chemia nie była już taka straszna. Przepisano mi sześć cyklów. Mój organizm jednak nie zniósł tyle. Wybrałam cztery.

            Tak, jak wspomniałam, dużo czytałam na temat pozytywnego nastawienia do życia. Byłam aktywnym pacjentem, świadomym. Są osoby, które nie chcą nic wiedzieć, oddają się bezwolnie w ręce lekarzy. One nie uwalniają psychologicznych mechanizmów obronnych Ja taka nie jestem. Świadomość daje mi wolę walki. Mobilizuje do szukania sposobów na wyzdrowienie. Uzdrowienie tkwi w psychice. Aktywni pacjenci mają większe szanse na przeżycie. Jest taka wspaniała książka Miłość, cuda i medycyna Siegela. To taki poradnik, jak postępować w trudnych, z medycznego punktu widzenia, sytuacjach. Przeczytałam tę książkę, zanim zachorowałam. Ona pomagała mi wiele zrozumieć. Również siebie.

Zawsze należałam do sceptyków. Kiedy zalecono mi chemię, byłam zbuntowana przeciwko tej terapii. Wiedziałam jednak, że nie mam wyjścia. Nie znaczy to, że nie szukałam innych metod. Pamiętałam, że kiedy 20 lat temu moja siostra zachorowała na raka (i wyzdrowiała), wspomagała leczenie metodami naturalnymi. Piła sok z pokrzyw, zioła. Zaczęłam robić to samo. Uzupełniałam metody zalecane przez lekarzy tym, co podpowiadała mi intuicja.

 

Życie, by nauczyć nas,

lekcji, których nie umiemy,

dotąd nas doświadcza,

aż swe błędy zrozumiemy

 

            Wtedy, gdy przydarzyła mi się choroba, nie lubiłam przyznawać się do niej. Tylko bliscy wiedzieli, co się dzieje. Choroba jest sprawą intymną. Trzeba wiedzieć, z kim rozmawiać o problemach. Są przecież tacy ludzie, którzy na wieść o nieszczęściu czy chorobie, dotykających innych, odsuwają się od nich. Nie lubimy zadawać się z tymi, których spotyka niepowodzenie. Choroba jest pewnego rodzaju życiowym niepowodzeniem. Rozumiem jednak wszystkich, którzy publicznie mówią o swojej chorobie. Kiedy dzielimy się z ludźmi problemem jest szansa, że szybciej znajdzie się jego rozwiązanie. Warto próbować się otwierać, tylko trzeba wiedzieć przed kim.

Wtedy, gdy zachorowałam, miałam duże oparcie w sobie. Dzięki chorobom rośniemy, mądrzejemy, zdobywamy inną świadomość. Jesteśmy zmuszeni do szukania sposobów, by sobie poradzić z problemem. Trzeba zdobyć wiedzę o przeciwniku, aby nie być ofiarą. Ja należę do osób niepokornych. Chcę mieć zawsze coś do powiedzenia w sprawach mnie dotyczących.

 

 

Muszę wiedzieć, czy mam żyć

czy już czasu nie mam więcej

śmierci się nie boję dziś

tak jak bałam się jej wcześniej

 

 

Bałam się nowotworu. Widziałam, co ta choroba robi z ludźmi. Miałam świadomość, że ludzie umierają na raka. Nawet nie próbowałam temu zaprzeczać. Był we mnie lęk przed wiedzą, którą miałam o tym, jak umiera się na raka. Kiedy zachorowała moja znajoma, odwiedzałam ją w szpitalu bardzo często. To był już ostatni etap choroby. Cały czas irracjonalnie wierzyłam, że ona wyzdrowieje. Robiłam dla niej wszystko, co zrobiłabym, dla samej siebie w tej sytuacji. Chciałam zaczarować chorobę.

Bóg sprawił, że byłam przy jej śmierci. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji. Traktuję to jako dar. Może to dziwne i niezrozumiałe, ale dla mnie to był naprawdę dar. Ona odchodziła tak, jakby usypiała. Czułam, że jestem w obecności doświadczenia śmierci. To była w moim rozumieniu odpowiedź Boga na moje prośby, by zmniejszył mój strach, jaki wywoływała u mnie śmierć na raka.. Zobaczyłam, że śmierć nie jest straszna. Wierzę, ze istnieje życie po śmierci, choć w innej formie.

 

Idzie rak nieborak

jak uszczypnie będzie znak

nowa bajka jest już taka,

że to ja uszczypnę raka

i po raku – nieboraku

 wkrótce już nie będzie znaku

 

            Nowotwór czy w ogóle ciężka choroba wyzwala w nas szczególną wrażliwość. Po takiej chorobie jak rak jesteśmy bardziej współczujący.

Kiedy jeździłam do Wrocławia, byłam jedną z nielicznych osób, która nawiązała kontakt z psychologiem. Był to młody mężczyzna, którego mama zmarła na raka. Gdy rozmawialiśmy ze sobą, on pewnych rzeczy uczył się ode mnie. Była to wzajemna nauka. On znał teorię, ja praktykę. Jestem pewna, że na takich oddziałach: onkologicznych, paliatywnych powinna być zawsze czynna opieka psychologiczna. Osoby, które tam trafiają, czują przede wszystkim strach. Dopiero później rodzi się nadzieja. Kiedy jeździłam do Wrocławia po kolejną dawkę chemii, wiozłam swoim koleżankom książkę Miłość, cuda i medycyna, powielałam fragmenty na ksero. Miałam już taką wiedzę o przeciwniku, że mogłam się nią dzielić z potrzebującymi. Stąd pomysł, by założyć stowarzyszenie osób chorych na nowotwory i ich rodzin. Z inicjatywą wyszła p. doktor Listwan. Uważam, że to właśnie lekarz powinien prowadzić taką grupę. Ja mogłabym, powołując się na swoje przeżycia, doświadczenia, wiedzę, rozmawiać z ludźmi w trudnych dla nich chwilach. Temat zgłębiam nieustannie. Zbieram i czytam książki o nowotworze, wycinki z gazet, kolekcjonuję też cudze opowieści. Próbuję znaleźć odpowiedzi na pytanie, co pomaga przeżyć chorobę. Przecież recept jest wiele. Często jest to leczenie konwencjonalne, czasami zaufanie do natury, pozytywne myślenie, innym razem wiara w Boga. Myślę, że w takim stowarzyszeniu nie może zabraknąć psychologa, który potrafiłby inspirować chorego do wyzwalania sił obronnych organizmu. Soma i psyche są ze sobą ściśle związane. Wiara we własne siły czyni cuda. Ja dziś czuję się szczęśliwa. Nie wiem, czy pokonam chorobę, ale to nie tylko o to chodzi. Ważne jest to, jak się żyje w chorobie. W niej też trzeba odnaleźć szczęście.

 

 

Iwona Pawłowska

fragmenty wierszy J. Szpaczyńskiej

Ten wpis został opublikowany w kategorii Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *