Pogodynka w TV szczcerzy zęby i obwieszcza przesłodzonym głosem, że jutro też będzie słonecznie. I co mi z tego, że świeci słońce (już od wczesnego ranka), kiedy mróz nie odpuszcza. Zawziął się i trzyma drań jeden pospolity. Obrzydł mi poranny rytuał skrobania szyb w aucie (choć dziś słyszałam, że niektórzy jeżdżą na tzw. czołgistę). W szkole też zimno, bo piec nawalił i telepiące się ciało pedagogiczne wciąż pyta szefostwo, jak długo jeszcze. Aby do lata – mówią wszyscy i zaciskają zęby lub obwiązują się szalikami, by chronić to, co najcenniejsze dla belfra – gardło.
Jutro mam ciężki dzień. Robię pierwszy etap dorocznego powiatowego konkursu dla gimnazjalistów. Cała organizacja jest na mej biednej prawie siwej głowie. A potem jeszcze błyskawiczne muszę sprawdzić prace konkursowe, bo za tydzień etap ustny. Jak zwykle dokładam do interesu, bo naprawdę nie lubię żebrać o kasę, nawet taką, która mi się prawnie należy. Nic dziwnego, że nie raz słyszę o sobie – frajer. Ale jak to mój antenat mawia: można być dziadem, ale honorowym, czyli boso, ale w ostrogach :).