Młody już jest w Łebie. Starszy postanowił wreszcie uczyć się do matury, a że najlepiej wychodzi mu to u dziadków i do nich się wyprowadził, więc jako matka już cierpię na syndrom opuszczonego gniazda ;). Chyba zajmę się kotami? A może psem? A może będę uprawiać jakiś sport? Najlepiej nordic walking! Podobnie jak rzesze pań w średnim lub okołoemerytalnym wieku zacznę się włóczyć po okolicy ciągając za sobą kije, by odganiać nimi bezpańskie psy lub namolnych facetów :). Takie kije to dobra rzecz. W ostateczności można nimi wtłuc do głowy dzieciakom zasady dobrego wychowania lub zmotywować do nauki. Tylko trzeba jeszcze te dzieciaki mieć pod ręką. Same kije nie wystarczą :(.
Jutro czwartek, więc po południu mam Klub. Tym razem nietypowe to będzie spotkanie, bo zwołano walne zebranie w celu sformalizowania działalności ZKF-u. I już mi to zaczyna się nie podobać. Jako anarchista-amator nie toleruję struktur, które mówią mi o celach, zasadach, wizjach i misjach, składkach, prezesach i innych. W tym wszystkim istnieje niebezpieczeństwo, że odechce się nam spontanicznego biegania z aparatem po łąkach, bezdrożach, industriach, lasach, ścierniskach…i chwalenia „upolowanymi” okazjami. Chyba że się mylę….
A, okazało się, że to już mój dwusetny wpis. Toż to prawie książka 🙂