4+ dla Nicola

Złotoryja od kuchni, czyli cztery z plusem dla „Nicola”

 Pamiętam czasy, kiedy przy ulicy 11 listopada – wtedy 22 lipca – stał pawilon spożywczy. PRL-owski „blaszak”. Był celem wypraw dzieciaków, wiecznie głodnych cukierków („Chcesz cukierka, idź do Gierka”). Sprzedawała w nim mama naszego klasowego kolegi, któremu naiwnie – a może nie – zazdrościliśmy łatwego dostępu do delikatesów.

 Dzisiaj, po wielu latach, z sentymentem idę w to miejsce, które uległo transformacji i pod wpływem wszechobecnej komercji przekształciło, się w jedną z niewielu w naszym mieście pizzerii. „Nicol” – o niej mówię/piszę. I znów w ramach eksperymentu wiodę ze sobą rodzinę. Wychodzę z założenia, że jak się truć, to „wespół – w zespół”. Skoro jednak piszę – do zatrucia nie doszło, bo jedzonko było świeżutkie lub je skutecznie udawało. Nie wnikam w tajemnice milczącego pana za barem. A’propos pana, to uważam, ze przydałaby mu się pomoc, szczególnie, że robi za kombajn: przyjmuje zamówienia, przygotowuje pizzę, nalewa piwo, wyjmuje pizzę, wydaje piwo, nakłada sos na pizzę, pyta czy na pewno z sosem, zaparza kawę, wydaję pizzę i jeszcze musi pamiętać, by zainkasować pieniądze. A, i jeszcze szuka tych klientów, co zamówili i nie mają na tyle cierpliwości, by stać przy barze i czekać, więc wychodzi przed lokal i woła: dwie duże siódemki!

Proszę dać mu podwyżkę lub zapewnić pomoc. Tym bardziej, że jako dobry pizzer (nowe słowo!) mógłby błyskawicznie znaleźć pracę na Zachodzie. Pizze robi wyśmienite. Jadłam farmerską, moje potomstwo jednogłośnie zdecydowało się na wegetariańską, a ślubny – nonkonformista – na calzone. I jak tu uszczęśliwić faceta. Kiedy zobaczył swoją calzone, stwierdził, że go oszukano. Miał być pieróg, a tu klops, to znaczy zwykła płaska pizza, choć bardzie kolorowa, bo zdobna w brokuły. Pan na to: u nas calzone tak wygląda i uciął dyskusję. Nikt nie śmiał protestować. Nawet mnie odebrało mowę. Odebrało na długo, bo jak zaczęłam jeść, to mi przeszło, ślubnemu też. Było smacznie –  nie powiem, że zdrowo: ciasto drożdżowe (z białej mąki), mięso (pewnie tłuste i z wieprza), ser żółty ( w żołądku się zbryla), sos czosnkowy (na pewno na śmietanie). Dietetyk złapałby się za głowę. Ja nie – uwielbiam prowokacje. Piwo z sokiem skutecznie mnie rozbroiło i nawet bezboleśnie przełknęłam rachunek. W czasach komercji kobieta płaci, niestety.

Jednak zanim zdecydowałam się zapłacić, zamówiłam kawę – zaryzykowałam cappuccino, choć mogłam wybrać parzoną lub rozpuszczalną. Cappuccino w „Nicolu” to” podpucha”. Podobną piłam tylko w „Pondios” i więcej nie dam się nabrać.

 I jeszcze jeden kamyczek wrzucę do ogródka: wystrój wnętrza kwalifikuje się do poprawki. Nie można stworzyć miłego nastroju, kiedy oferuje się klientom plastikowe stoły i takież krzesła, a wyśmienite, skądinąd, potrawy serwuje na papierowych tackach. Ersatzom mówimy stanowcze „Nie!”

 

 

Z poważaniem

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *