Cudze chwalicie

Okolica od kuchni, czyli cudze chwalicie…

 Złotoryja nabiera wielkomiejskiego szlifu. Już mamy własne korki, dwie sygnalizacje świetlne, na chodnikach stoją parkomaty. Ludzie też jacyś tacy wielkomiejsko nerwowi się zrobili. A na dodatek rozpleniły nam się „chickeny”, czyli  fastfoodowe jadło dla żyjących w pośpiechu. Jako, że nie przepadam za zapachem przerobionego oleju i skrzydełkami niewiadomej proweniencji, uznałam, że do testowania tegoż nie będę się zmuszać. Pociech własnych też nie narażę na eksperyment, bo się jeszcze rozochocą i nie tkną więcej domowego obiadu (wystarczy, że na drugie śniadanie chipsy konsumują).

Postanowiłam pojechać na obiad do Lwówka Śląskiego, gdzie kilka lat temu odkryłam interesujący lokal, który niesprawiedliwie nazwano pizzerią („Pizzeria u Izy Karwat”). Wypada żałować, że w naszym mieście ze świecą próżno szukać tak stylowego lokalu. Kameralna atmosfera niewielkiej sali, przytłumione światło, żwawa obsługa i co najważniejsze – brak dymu tytoniowego (co doceniam szczególnie po niedawnej wizycie w „Jędrusiowej Jamie”) mają magiczną moc przyciągania. Wnętrze stylizowane jest na rustykalne: grabie, widły, beczki o tym dobitnie świadczą. Wszystko świetnie się komponuje z zabytkowymi odbiornikami radiowymi, tworząc typowo eklektyczny design. Jednak w restauracji najważniejsze bywa jedzenie i to też należy pochwalić.

U Izy Karwat polecam zupę węgierską, chociaż zwolennicy ognia w ustach mogą przeżyć dysonans poznawczy. Potrawa nadaje się dla ludzi o delikatnym podniebieniu. Tego raczej nie można powiedzieć o pizzy meksykańskiej. Jedząc, smaczne skądinąd ciasto z okładem, miałam wrażenie, że od papryki i chili moje usta pęcznieją i lada moment będę konkurować pod tym względem z Pamelą Anderson. Niestety, efekt chyba szybko minął, bo przeglądając się w domowym  lusterku, wyglądałam jak zwykle. W pizzerii Karwatów warto też zamówić sałatkę extra. Po ognistej pizzy jedzenie delikatnego drobiowego mięska w przyprawie curry oraz sałaty, pomidorów i innych kolorowych warzyw, jest ulgą dla podniebienia czy gardła. Działa jak balsam. Na deser polecam kawę, bo takiej nie piłam w żadnym z lokali w naszym mieście, a doświadczenie mam już spore. Cappuccino z dwukolorową pianą, posypaną czekoladą, wzruszyło mnie do łez, choć nie mam pewności, czy te łzy to nie spóźniony efekt meksykańskiej pizzy J

Niezależnie od tego polecam złotoryjanom lokal przy lwóweckim rynku. Przeżycia kulinarne są ekstremalne (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) a wrażenia estetyczne –  gwarantowane.

 

 

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *