Spędziłam dwa upalne dni wśród sokolników, ucząc się czeskiego i zgłębiając tajniki polowania z sokołami. Do tej pory ten gatunek ptaka kojarzył mi się jedynie z nowelą Boccaccia, w której to poczciwy drapieżnik zostaje ugotowany na obiad dla ukochanej Mony Giovanny. Te sokoły, które widziałam, raczej na strawę się nie nadawały. Były zbyt piękne i dostojne. Momentami nawet bardzo niezależne, gdy usiłowały przechytrzyć swoich treserów (czy jak ich tam zwą) i zaznać nieco wolności. Niestety, naszpikowane elektroniką, zaraz zostają namierzone i swoboda szybko się kończy. To tak jak w przypadku żony, której mąż kupił telefon komórkowy z GPS-em :).
W nagrodę za to, że tak sumiennie i entuzjastycznie przyswajałam wiedzę z zakresu układania ptaków (brzmi to co najmniej intrygująco), mogłam sobie nawet jednego potrzymać i ponosić na własnej ręce uzbrojonej w megarękawicę z zamszu ;). Nie ukrywam – podobało mi się to. Podobała by mi się ta zabawa bardziej, gdyby nie widok karmienia ptaków innymi ptakami, czyli niemowletami od matki kury. Toż to prawie kanibalizm. Natura jest bezwzględna i niesprawiedliwa – powiedziałyby na pewno te kurczaczki przed śmiercią, gdyby umiały cokolwiek wyartykułować. Aż strach pomyśleć, że jeden sokół zjada takich pięć dziennie.
Jak byłem mały to chciałem mieć sokoła. Odpowiadając na komentarz – jaka płaca, taka praca. 😉
Jak byłam duża, to też chciałam mieć sokoła 🙂 Tylko, czym bym go karmiła? Musiałby przejść na wegetarianizm 🙂
Swietne zdjęcie. Ktoś jest Tobą wyraźnie zainteresowany. Co by nie powiedzieć “sokole oko”.
Ja też lubię się czasem pobawić z ptakiem!
To mogę ci tylko pogratulować 🙂