Zastanawiająca seria pecha

,4

Wykorzystując prawdziwie letnią aurę i już prawie (jeszcze jutro ogłoszenie wyników matury) wakacje, pojechałam na plener grupowy do Zagrodna. Przy okazji miałam zebrać materiał do echowego artykułu. Było malowniczo, sielsko, miło…a potem użarła mnie pszczoła. Czy ja mam jakiegoś cholernego pecha? Antyczne fatum mnie dopadło? Najpierw na Okolu zleciałabym ze skały, potem połamała kończyny a teraz stałam się ofiarą bezzasadnej agresji jakiegoś sfrustrowanego owada. Bractwo klubowe twierdzi, że w mej sytuacji rozsądniejsze wydaje się szydełkowanie lub robienie na drutach. Choć jest taka możliwość, że z widocznie objawionym pechem podczas uprawiania nowego hobby mogłabym sobie np. wydłubać oko. W horrorach, thrillerach lub filmach wojennych zawsze pierwszy ginie Murzyn Afroamerykanin. Może ja jestem takim Murzynem Afroamerykaninem naszego Klubu? I jaki udział w tym wszystkim ma mój Mąż 🙂

Dziś przyszło na świat spóźnione czerwcowe Echo z moim tekstem o sokolnikach. Poniżej cały artykuł do poczytania.

Orły, sokoły, jastrzębie

 

Co by było, gdybyś poszła z sokołem do kina? – pyta mnie Milan, czeski sokolnik podczas imprezy towarzyszącej XV Ogólnopolskiemu Festiwalowi Muzyki Myśliwskiej. Załóżmy, że tak można. To wiesz, że ty byś widziała film, a sokół nie, bo on oglądałby pojedyncze klatki tego obrazu. Sokoły widzą w innym tempie i rejestrują rzeczywistość w sposób poklatkowy. Na dodatek rozróżniają więcej kolorów niż człowiek i mają od niego więcej powiek, które chronią oczy podczas lotu.

Takimi ciekawostkami raczyli mnie Czesi, którzy przyjechali do Złotoryi wraz ze stadkiem 9 ptaków drapieżnych. Były tam i wspomniane sokoły, raróg skandynawski i górski, jastrząb, okrąglutka pustułka, jednooki puchacz a nawet orzeł stepowy i orzeł harris – jeden
z najinteligentniejszych ptaków. Sokolnicy przybyli spod Pragi (Chrudim
i Czeski Brod), jadąc, jak sami mówili, naszymi krętymi i dziurawymi drogami 40 – 50 kilometrów na godzinę, studząc auto klimatyzacją nastawioną na 17 stopni, aby ptaki nie doznały uszczerbku na zdrowiu w 35 stopniowym upale, szczególnie te pochodzące ze Skandynawii.

Roman i Milan, których z racji ich postury nazywam w myślach Żwirkiem i Muchomorkiem, polują z sokołami. Robią to od lat i tym samym podtrzymują wciąż żywą w ich kraju tradycję sokolnictwa. W Czechach podobnych do nich pasjonatów jest około 400, w Polsce niespełna 100. Nie jest to tanie hobby. Roman twierdzi, że koszty tej zabawy podobne są do nakładów finansowych, gdy uprawia się grę w golfa. Trzeba najpierw zbudować wolierę. Ta postawiona przez Milana jest wielkości….(tu rozmówca ma problem z określeniem powierzchni, ale nagle jego wzrok kieruje się w stronę pałacyku nad zalewem)…dużego domu. W wolierze trzeba ulokować ptaki. Kupuje się je od sprawdzonych hodowców, przy czym każdy nabytek musi mieć swoje świadectwo, jak pies rodowód. Bywa, że jeden drapieżnik kosztuje tyle, co mały samochód. Ptaki muszą coś jeść, więc raz w miesiącu przywozi się im dla każdego po 150 piskląt kurzych, mrozi i następnie wydziela dzienne porcje (nie wolno jednak przekarmić ptaka, gdyż potem nie będzie miał ochoty na polowanie, więc sprawdza się wagę drapieżnika codziennie i odnotowuje w dzienniczku). Trzeba jeszcze sokoła w coś ubrać. Tu ptaki nie są wymagające – wystarczą kapturek na głowę i pęta na nogi. Milan chwali się, że takie kapturki produkuje własnoręcznie i na potwierdzenie pokazuje całą kolekcję od najmniejszych po takie dla Czerwonego Kapturka włącznie (no prawie). Sam sokolnik też musi się odpowiednio prezentować. W Czechach zwyczajowo nosi się strój z XV- XVI wieku. W Polsce polujący z sokołami od święta wkładają sarmackie żupany.

Roman i Milan właśnie przebierają się w swoje służbowe kostiumy. Wkładają białe koszule (ptak wtedy lepiej ich widzi), skórzane kamizelki, rajtuzy, trzewiki z zamszu, a na dłoń długą do łokcia rękawicę. To na niej będzie siedział drapieżnik szykując się do lotu. Za moment będę miała to okazję zobaczyć, bo zaczyna się pokaz.

Najpierw Milan i Roman kolejno demonstrują, jak wytresowane przez nich ptaki

 reagują na polecenia. Uwalniają zatem im nogi i wypuszczają drapieżniki na wolność, po czym przywołują, a one posłusznie lądują na kciuku wyciągniętej dłoni odzianej w rękawicę. Kilka takich prób kończy się spektakularnym sukcesem i gromkimi brawami publiczności. Do czasu. Niespodziankę sprawia jeden z sokołów o imieniu Domino, który postanawia zbadać bliższą okolicę i siada na nadrzecznym drzewie, skąd obserwuje nową dla niego przestrzeń. Sokolnik uspakaja, że ptak na pewno prędzej czy później powróci. Mnie tylko zastanawia, czy będzie to prędzej, czy później, co w ogóle znaczy: później i skąd ta pewność, że nie odleci w sobie tylko wiadomym kierunku. Nie ma takich szans – stwierdza hodowca. Każdy z naszych sokołów posiada przy nodze zamontowaną antenkę, która na zasadzie telemetrii wskazuje sokolnikowi miejsce pobytu ptaka. W czasie, gdy uciekinier zastanawia się, czy powrócić do swojego pana, my obserwujemy zwyczaje łowieckie sokoła wędrownego. Wypuszczony na wolność znika z pola widzenia sokolnika i publiczności, by na widok wabidła i w reakcji na odgłos wydawany przez człowieka, pikować z prędkością około 350 km/h (Amerykanie zbadali, że potrafi nawet lecieć 416 km/h). To tak, jakby z nieba leciał kamień. Jednak sokół nie spada w przypadkowym miejscu, a dokładnie tam, gdzie hodowca położył atrapę zwierzyny (ani w Polsce ani w Czechach nie wolno podczas pokazów stosować żywej przynęty).

Jestem pełna podziwu dla sokolników i ich podopiecznych. Domyślam się tylko, jak dużo cierpliwości wykazują podczas tresury obydwie strony, by dojść do takiej sprawności i móc w spektakularny sposób oczarować publiczność. Co roku trzeba ptaki szkolić do nowa, ponieważ po okresie pierzenia zatracają nabyte umiejętności i powracają do dzikich zachowań. Każde następne szkolenia są już krótsze. Trening sokoła, czyli jego ułożenie polega na spowodowaniu, by ptak reagował na polecenia głosowe i ruch wabidła czy rękawicy (a konkretnie frędzelka do niej doszytego) oraz na gwizdek. Wypuszczony po zdobycz, powinien do sokolnika wrócić i oddać mu efekt swego polowania. Wygląda to podobnie jak tresura psa, choć z innym zwierzęciem mamy do czynienia. Za dobrze wykonane zadanie ptak dostaje na rękawicy sokolnika smaczny kąsek, to utrwala odruchy warunkowe.

Dobrze ułożony ptak nadaje się już na partnera podczas polowania. Według znawców tematu takie łowy wyglądają pięknie. Najwspanialszy jest kontakt z żywym zwierzęciem, z którym się współpracuje. Myśliwy – sokolnik idzie przez pole z ptakiem na rękawicy. Najczęściej towarzyszy im pies i kiedy on zaznaczy teren (zrobi tzw. stójkę), gdzie znajduje się zwierzyna, polujący daje komendę sokołowi „Bij!” a ten zaczyna łowy. Kiedy ptak dopadnie swą ofiarę, powinien jej pilnować. Odlatuje od niej dopiero wtedy, gdy zostanie przywołany przez człowieka. Skuteczność ataku sokoła czy innego ułożonego ptaka drapieżnego jest jak 1 do 10 – opowiada Robert Tomczak z Nadleśnictwa Złotoryja, który co prawda sam nie jest sokolnikiem, ale ze szkoły pamięta wiele ciekawostek na ten temat. Na co polują ptaki z rodziny sokołów? Wszystko zależy od wielkości ptaka, ale najogólniej to od małych gryzoni takich jak myszy, przez mniejsze ptaki do zajęcy, bażantów i kuropatw. Duże skalne orły mogą nawet upolować dzika – wyjaśnia leśniczy. Po tym małym wykładzie mam coraz większe obiekcje, czy rzeczywiście powinnam tak blisko podchodzić do siedzących na swych berłach i pałąkach zwierząt. Bez obaw. One nie są niebezpieczne, ale do orła nie powinno się zanadto zbliżać, bo dość żywo reaguje na ruch – jednocześnie uspakaja i ostrzega Robert Tomczak. Ze zgorszeniem obserwuję ludzi, którzy właśnie w tej chwili kręcą się w pobliżu drapieżników i robią im zdjęcia, świecąc lampą błyskową prosto w oczy. Niefrasobliwość, by nie rzec: głupota ludzka, jest zaskakująca. Z taką niewesoła myślą i obawami, czy zbuntowany Domino powróci do swego właściciela, kończę pierwszy dzień wtajemniczenia w arkana sokolnictwa.

Drugi dzień spędzam na zamku w Grodźcu, gdzie mam nadzieję spotkać długo wypatrywanych polskich sokolników. Na szczęście są. W liczbie dwóch, z czego jeden jest świeżym adeptem tej sztuki. Najważniejszy jest jednak fakt, że mówi po polsku. To niesie nadzieję, że się porozumiemy i nie pomylę już myszy z misiem, co w rozmowie z Czechami uczyniłam.

Artur Madej z Legnicy od dzieciństwa interesował się dzikim ptactwem. Każde znalezione skrzydlate stworzenie, wyrzucone z gniazda, znajdowało u niego schronienie i ratunek. Tym sposobem miał myszołowa, wronę, srokę, bociana. Artur jest bardzo intrygującym rozmówcą. Interesował się wieloma dziedzinami życia. Uprawia surfing, nurkuje, jeździ motorem, robi rekonstrukcje bitew napoleońskich, był właścicielem browaru… Sam o sobie mówi: robiłem już wszystko, tylko nie leciałem w kosmos. Niedawno postanowił zająć się poważnie sokolnictwem. Uważa, że to jest pasja do końca życia (taka kropka nad i), bo sokołom trzeba poświęcić naprawdę dużo czasu. To w końcu żywe stworzenie, które uzależnione jest od człowieka i na dodatek bez jego obecności stanie się na powrót dzikie. Artur Madej nalazł najpierw koło łowieckie, które dało mu niejako przepustkę do uprawiania hobby, gdyż w Polsce, żeby być sokolnikiem, trzeba należeć do Polskiego Związku Łowieckiego i uzyskać kartę sokolnika. Taką kartę Artur zdobył po tygodniowym kursie (teoria, anatomia, oporządzanie ptaka, polowanie) w Czempiniu koło Poznania. Teraz jest na etapie budowania woliery, a kolejnym zadaniem będzie skompletowanie urządzeń telemetrycznych. Mój rozmówca działa metodycznie. Na samym końcu będą dopiero ptaki. Na pytanie, ile to kosztuje, odpowiada: Wśród sokolników nie rozmawia się o cenach, bo to tak, jakby ktoś zapytał mężczyznę, czy stać go na utrzymanie pięknej kobiety – uśmiecha się zagadkowo. Tu wszystko robi się z pasji i miłości.

Do ptaków, jak do kobiet, trzeba mieć też dużo cierpliwości i na dodatek wiele poświęcić na pielęgnację ich urody. Kiedy sokoły gubią pióra lub je łamią, na przykład podczas podróży, wtedy trzeba im sztukować inne, zbierane nawet od obcych ptaków. To takie operacje plastyczne, z tą różnica, że w efekcie pozwalają nie tylko lepiej wyglądać, ale również sprawniej latać. Jak więc widać, od sokoła do kobiety niedługa droga, a bywa, że niewiasty bywają zazdrosne o te piękne ptaki. Świadczy o tym przykład czeskiego sokolnika – Romana. Na zakończenie naszej rozmowy zapytałam go: jak rodzina traktuje twoje hobby? Rodzina? Żona ode mnie uciekła – odpowiedział bez cienia smutku.

 

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *