Kiczowaty koniec dnia

118

Zbierałam dziś rano materiał do Echa na temat niewidzącej11-miesiecznej Wiktorii – wcześniaczki ze Starej Kraśnicy. Po rozmowie z jej mamą nie mogłam wyjść ze zdumienia, jak wiele siły do walki o zdrowie malutkiej ma ta młoda kobieta, jakie pokłady wiary w pomyślne zakończenie leczenia. Skąd czerpie się taką nadzieję i optymizm?  11 miesięcy strachu, czy dziecko przeżyje, czy będzie się normalnie rozwijać, czy kiedykolwiek zobaczy świat, wypowie jakieś słowo, czy będzie chodzić? To są prawdziwe problemy i dramaty. Wyniosłam dziś rano z tej rozmowy naukę pokory wobec życia i poczucie wstydu, że rozklejam się z byle okazji. Ciekawe, na jak długo to zapamiętam?

Wieczorem dla odreagowania cudzych smutków oddałam się bez reszty malowniczemu zachodowi słońca nad jeziorem. Komary mnie żarły bez znieczulenia i żywcem, a ja nie mogłam się oderwać od widoków, które, uwidocznione na jakimkolwiek obrazie, zostałyby nazwane kiczem. I tu nasuwa się pytanie, dlaczego „kiczem”? Czyżby natura była bublem i tandetą? Zachodzące pomarańczowe słonce schlebia gustom plebsu? Bzdura. Słońce nic sobie nie robi z kanonu piękna i po prostu czyni to, co do niego należy, czyli wschodzi i zachodzi. A że czasem ma kaprys zanurzyć się w jeziorze w towarzystwie kolorowych chmur, nic krytykom do tego 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *