Polscy Anglicy z Zagrodna

51 kopia kopia

Można powiedzieć, że Marek jest prawdziwym farciarzem. Ma zjawiskowo uroczą żonę, czworo dzieci, jest właścicielem pokaźnego stadka arabów i ośmiohektarowego gospodarstwa w Zagrodnie. Na dodatek zna Kate Winslet i Iana McKellena (filmowego Gandalfa). Marek Kurpiel jest Anglikiem, byłym aktorem i modelem, który czternaście lat temu przyjechał do siermiężnej wówczas Polski ze swoją Alicją z krainy …deszczu i mgły. Co go tu sprowadzało z hrabstwa Berkshire? Jak sam mówi, chciał dowiedzieć się, kim jest. Była to podróż do korzeni, bo Marek ma polską krew. Jego mama była dzieckiem, kiedy rodzice osiedlili się za Wyspach. Ojciec natomiast po wojnie, jako żołnierz Andersa, został na Zachodzie. Nie ma więc nic dziwnego w stwierdzeniu Marka, że jest stuprocentowym Polakiem, tylko wychowanym i wykształconym po angielsku. Mama nie mówiła Markowi o Polsce, bo jej po prostu nie pamiętała, ale ojciec często wspominał stary kraj. Przyjechałem do Polski, żeby poznać siebie. Nie będziesz znał swojej osobowości, jak nie wiesz, skąd pochodzisz – uważa. Już wiem, że moje artystyczne zdolności i zamiłowania to efekt polskiego ducha.

Jego marzenie, by mieszkać na wsi, spełniło się, gdy przyjechał do Polski. To, że chciałem być chłopem, wynika również z mojego polskiego pochodzenia – mówi. Intuicyjnie ciągnęło mnie na pola. Decyzja Marka o wyjeździe do Polski wzbudziła zdumienie jego rodziny. Wydawało się, że jest najbardziej angielski spośród swojego rodzeństwa (jako jedyny z braci poślubił Angielkę). Język polski znał ze szkoły niedzielnej. Na co dzień uczył się wśród snobistycznej angielskiej młodzieży. Ze względu na polskie nazwisko nie miał łatwo. Ciężko było mu się odnaleźć w swoim środowisku, dopóki nie ujawnił swoich sportowych talentów. Wtedy stał się popularny. Poza szkołą udzielał się w parafii. Grał na klarnecie w zespole muzycznym i występował na deskach teatru kościelnego. Rodzice, widząc zacięcie artystyczne u syna, jego wyobraźnię i nadmierną ruchliwość, inspirowali go do rozwoju. Wysłali Marka nawet do szkoły dramatycznej na naukę wymowy, by pozbył się polskiego akcentu. Tam jego talent dostrzegł dyrektor i zasugerował, aby Marek dołączył do agencji artystycznej i brał udział w castingach. Miał 16 lat, kiedy dostał stypendium i zaczął grać. To nie tylko stało się przepustką do artystycznej kariery, ale i umożliwiło późniejsze spotkanie z obecną żoną Alicją, która była modelką. Praca na scenie czy przed kamerą skutecznie zatarła ślady polskości w wymowie Marka. Myślę, że miałem udaną karierę aktorską – podsumowuje ten etap życia. Grał w Teatrze Narodowym. Wystąpił też w serialach telewizyjnych. Grał często obcokrajowców, np. Niemca w Allo, allo, Rosjanina w Dr. Who i w Famous Five. Polaka w Paradise Club. Bardzo często można go było zobaczyć w prestiżowych reklamach. Śpiewał, jeżdżąc na wrotkach w musicalu Webbera Starlight Express. O mały włos oglądalibyśmy Marka w Operacji Samum Pasikowskiego. Kiedy na stałe zamieszkał w Polsce, zadzwonił do niego agent z propozycją udziału w filmie, ale niestety, Marek podróżował wtedy za granicą i nie mógł wziąć udziału w zdjęciach. Teraz tego bardzo żałuje. Wie, że mieszka zbyt daleko od dużych miast, aby kontynuować karierę aktorską.

Niełatwo było mu zamknąć drzwi za artystycznym światem, ale zakochał się i wspólnie z Alicją, która porzuciła modeling, postanowili zobaczyć inny świat. Właśnie ten z opowieści ojca. Byli młodzi i odważni, kiedy przyjechali do Polski. Jechali w nieznane z adresem gospodarstwa
w Sławie wyszukanym przez ojca Marka w gazecie polonijnej. Chcieli kupić ten dom i pola, ale kiedy przybyli na miejsce, rozczarowali się. To nie było to, czego oczekiwaliśmy. Poza tym właściciel po sprzedaniu gospodarstwa chciał dalej tam mieszkać. Nie mogliśmy iść na ten układ – opowiada Marek. Wtedy też Ali przeżyła swój pierwszy kryzys w Polsce. Był luty, a luty i marzec to najgorsze miesiące w tym kraju. Wszystko jest szare i nieciekawe. Ali rozpłakała się i powiedziała: Nie, w życiu, nie! Przekonałem ją, żebyśmy jeszcze trochę poszukali. Siła perswazji była na tyle skuteczna, że młodzi małżonkowie pojechali do polskiej rodziny Marka w Legnicy i tam zaczęli przeglądać oferty agencji nieruchomości. Bardzo im się spodobały okolice Złotoryi. Jest niedaleko Karkonoszy, są pagórki, które urozmaicają teren. A ja nie lubię płaskich powierzchni. Poza tym blisko do granicy. Niedaleko jest Wrocław – fantastyczne miasto studenckie. Dlatego, kiedy znaleźliśmy ofertę gospodarstwa w Zagrodnie, zdecydowaliśmy się na kupno. Wtedy to była rudera. Teraz też jeszcze trochę brakuje do doskonałości. Szybko zabraliśmy się za remontowanie, porządkowanie. Kiedy przyszły na świat dzieci, trochę zwolniliśmy tempo. Ale myślę, że najważniejsze jest życie rodzinne, a dopiero potem inne sprawy. Mark twierdzi, że teraz czują się z Ali spełnieni. Inwestują w siebie i dzieci. Ali realizuje się jako matka. Czy żałuje swojej kariery w modelingu? To był jej wybór. W pewnym momencie powiedziała: „koniec”. Pewnie dziś byłaby bogata i sławna, ale nie mogłaby cieszyć się rodziną, tak jak teraz – mówi Marek. Artystyczne zdolności Ali wykorzystuje dekorując wnętrza. I jest w tym dobra – dodaje. Ulubionym zajęciem żony jest pielęgnacja ogrodu warzywnego i drzewek owocowych. Ogród jest też żywiołem Marka, który cieszy swe oko krzewami ozdobnymi. Uwielbia magnolie, bo, jak sam mówi, zapowiadają wiosnę. Ogród ich odstresowuje. A skąd stres? Czwórka dzieci i każde chce co innego – śmieje się Marek

Kurpielowie na swoim ośmiohektarowym gospodarstwie hodują całkiem pokaźną gromadę koni czystej krwi arabskiej. Skąd pomysł na araby? Miłość do koni Marek ma w polskich w genach. Gdy byłem mały, ojciec sadzał mnie na oklep na konia i jeździłem. Pociągała mnie ta zabawa. Kiedy tylko miałem okazję, to sprzątałem boksy w stadninie, aby móc pojeździć konno. Potem grałem w serialu, gdzie z racji swej roli musiałem przejść zawodowy trening. Teraz jeździectwo tak nie zajmuje Marka, jak zawodowa hodowla. Ma w swoim stadzie ogiera i własny przychów źrebiąt. Co prawda cztery bardzo łagodne konie przystosowane są „pod siodło”, ale tylko dla rekreacji rodziny lub znajomych. Jeśli ktoś chce łagodnego konia, który jest przy okazji piękny i inteligentny, to polecam araby – mówi. Ostatnio znajomy przyjechał pod moją nieobecność i wziął konia na przejażdżkę. Kiedy wrócił, mówi, że miał mały kłopot, by koń przeszedł przez wodę. Kiedy pokazał, o którego wierzchowca chodzi, okazało się, że przez pomyłkę dosiadł araba, co jeszcze w ogóle nie był ujeżdżany.

Cała czwórka małych Kurpielów też jeździ konno. Najstarszy Jakub ma 13 lat, urodził się rok po przyjeździe Marka i Ali do Polski. Anielka niedługo skończy 11, Beniamin to siedmiolatek, najmłodsza jest pięcioletnia Ola – oczko w głowie Ali, nieustannie „przyklejona” do mamy. Marek pochodzi z wielodzietnej rodziny i taki schemat, oczywiście za zgodą żony, postanowił też urzeczywistnić. Asystował podczas każdego porodu. Nie wyobrażał sobie, by Ali w ten trudny czas była sama. Teraz też stara się być przy dzieciach. Trójka z nich chodzi do szkoły. Czy jako Anglicy w Polsce mają taki sam problem z brakiem akceptacji, jak kiedyś Marek w Anglii? Nie jest źle. Z rówieśnikami nie mają kłopotu. Problemem, w rozumieniu rodziców, jest coś innego. Marek uważa, że polski system edukacyjny to przesada. Jest za duży nacisk na sukces. Dzieciom brakuje szczęścia w młodym wieku. Widzę, ile mają zadań domowych. Ali siedzi z nimi i pomaga w nauce. Wtedy dom wygląda, jak wygląda, bałagan jest wszędzie, ale nauka z dziećmi pochłania mnóstwo czasu. Jestem Ali za to wdzięczny, bo wiem, ile to kosztuje.

Czy młode pokolenie Kurpielów czuje się Polakami? Kiedyś pytałem o to moje dzieci. Co prawda myślą i mówią po angielsku, ale czują się bardziej Polakami niż Anglikami. Wychowujemy ich tak, by byli otwarci na świat. Uczą się języków, ostatnio włoskiego, poznają inne kraje. A czy kiedyś będą mieszkać tu, czy gdzie indziej – nieważne. Ważne, by byli szczęśliwi i umieli nawiązywać kontakt z ludźmi. Superwyniki w szkole nie są najistotniejsze, tylko swoboda poruszania się w świecie – wyjaśnia Marek.

Może kiedyś Kurpielowie znów wyruszą w świat, ale na razie żyją tu i teraz. Jak odbierani są we wsi? Oj, to osobna historia. Kiedy tu przyjechaliśmy, krążyły różne plotki. Jedna z nich mówiła, że zamieszka tu dyrektor wielkiej firmy i będzie zatrudniał ludzi. Dziwne to było, że kiedy Polacy szukają zarobku na Zachodzie, z tego Zachodu przyjeżdża człowiek i chce tu żyć. 14 lat temu naprawdę to wyglądało śmiesznie – opowiada Marek. Do tej pory czuję się tu trochę obco.

Czy Kurpielowie wiążą swoja przyszłość z Zagrodnem, z Polską? Nie wiem. Już znalazłem odpowiedź na pytanie, kim jestem, czyli to, co najważniejsze tu osiągnąłem – odpowiada Marek. Ale zanim kiedykolwiek pomyślę o ewentualnym wyjeździe, chciałbym jeszcze zrealizować pewne plany. Marzy mi się szkółka językowa, lekcje jazdy konnej, organizacja wycieczek…

Biorąc pod uwagę te marzenia, sądzę, że szybko polscy Anglicy z Zagrodna nie wyemigrują.

Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Bez kategorii, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *