Po spotkaniu

Przeżyliśmy czwartkowe otwarcie wystawy ZKF i doroczne spotkanie czytelników Echa. Zainteresowanie gości przekroczyło nasze wyobrażenia i kubaturę strychu na Szkolnej. Cud, że podłoga poradziła sobie z masą fanów fotografii czy wielbicieli naszego talentu dziennikarskiego 🙂 To, co zobaczyłam i usłyszałam w czwartkowy wieczór, dodało mi wiary w sens tak zwanej pracy ubocznej. Szkoda, że nie przyszli na spotkanie ci, którzy lubią sobie powybrzydzać na tematy w gazecie, bohaterów artykułów lub na wartość artystyczną robionych przez nas zdjęć. Dyskusja mogłaby nabrać werwy i rumieńców. No i przy okazji nauczyłaby nas pokory :). Tego nigdy za wiele. Szczególnie w pewnych środowiskach :).

Wczoraj również powitaliśmy kolejny, 50 numer Echa, do którego miałam obowiązek wrzucić swoje 3 grosze. Poniżej do poczytania jeden z moich tekstów – wywiad z modelką Karoliną Szymczak.

Dziewczyna z okładki

 

Dziewiętnastoletnia złotoryjanka Karolina Szymczak może zawrócić w głowie. Wysoka, smukła, niebieskooka blondynka o subtelnej urodzie zwraca uwagę siedzących nieopodal naszego stolika panów, którzy niedyskretnie przysłuchują się naszej rozmowie w kawiarni. Zanim wywiad ukaże się w Echu, oni już będą wszystko wiedzieć o Karolinie i modelingu, którym moja rozmówczyni się zajmuje. Karolinie ta publiczność zupełnie nie przeszkadza. Widać, że przywykła robić wrażenie i z naturalnością, bez pozy, której się przed spotkaniem obawiałam, odpowiada na moje pytania.

Iwona Pawłowska: Opowiedz, jak wyglądała twoja droga na wybieg, na okładki gazet.

Karolina Szymczak: Na razie mam na swoim koncie dwie okładki: koreańską Flare (u nas zupełnie nieznana gazeta) i austriacką Wienerin (w stylu naszej Pani). Zanim pojawiły się tam moje zdjęcia, trafiłam do agencji modelek. Namówił mnie do tego znajomy. Moja mama miała duże opory, ponieważ bała się, że praca w modelingu może przeszkodzić mi w przygotowaniu do matury. Ale kiedy mój znajomy obiecał, że to nie będzie kolidowało z maturą, mama zmieniła zdanie. Pojechałyśmy do Wrocławia do agencji SPP Models, zrobili mi testy…

I.P: Testy?

K.Sz: Tak, testy zdjęciowe. Wizażystka mnie pomalowała, ubrano mnie i poszłam na plan. Zrobiono mi kilka zdjęć i miałam czekać na werdykt, czy się nadaję. Na szczęście na drugi dzień dostałam wiadomość, że spełniam ich oczekiwania i chcieliby podjąć ze mną współpracę. Podpisałam umowę i tak zostałam modelką.

I.P: Co obejmuje taka umowa? Są jakieś warunki, do których musisz się dostosować?

K.Sz: Warunków umowy nie możemy zdradzać, więc nie odpowiem na to pytanie, ale tak, jak w każdym zawodzie, musimy przestrzegać pewnych zasad. Modeling to ciężka praca, choć komuś może wydawać się to dziwne, bo kojarzy modelkę z dziewczyną, która tylko się dobrze bawi, ma dużo pieniędzy i świetne życie, traktowana jest jak księżniczka. A modelka to nie wieszak na ubranie. Musi być też wykształcona, inteligentna, znać języki obce, ponieważ, bywając w świecie, nie można porozumiewać się dziś inaczej niż po angielsku.

I.P: Wróćmy jednak do tych okładek. Łatwo było się znaleźć na pierwszej stronie pisma dla pań?

K.Sz: Gdy mnie przyjęto do SPP Models, pojechałam do Mediolanu. Tam poznałam kilku fotografów, zaczęłam z nimi współpracę i stwierdziliśmy, że robimy coś dalej. W konsekwencji poleciałam do Korei. Poszłam do agencji, która nas werbowała, załatwiła castingi i moja bookerka (osoba, która opiekuje się modelkami) wykrzyknęła: Boże jak ty wyglądasz, jakie ty masz biodra, piersi! Nie znajdziesz tu pracy. Azja nastawiona jest na bardzo chude dziewczyny,
a moje kształty wydały się bookerce zbyt kobiece. Załamałam się. Zadzwoniłam do szefa, co mam robić, a on zabronił mi się poddawać, kazał, mimo wszystko, iść na zdjęcia. Powiedział: Damy radę! Świetnie się ubierz, bądź pewna siebie. Zobaczysz, że wygramy. Tak też zrobiłam i od pierwszego castingu się zaczęło! Pracowałam najlepiej z całej grupy. Zrobiłam okładkę, kolekcję Armaniego…Mogę być z siebie dumna. Okazało się, że ten rynek jest tak nieprzewidywalny, że wszystko może się zdarzyć. Nie da się precyzyjnie określić swoich szans.

I.P: Zatem nie trzeba być „anorektycznym wieszakiem”, aby mieć sukcesy w modelingu?

K.Sz: Obecnie znów zaczęła powracać moda na kobiecość. Mile widziane są biodra, biust…a jeśli chodzi o anorektyczki, z takimi też się spotkałam. Na szczęście nie u siebie w agencji. Niektóre dziewczyny są strasznie zdesperowane, nie są psychicznie nastawione na świat, w którym przyszło im pracować. Ale jest to wina agencji, szefów, bookerów. To oni powinni dziewczyny nastawić na to, że mają być normalne, naturalne. Taka dziewczyna musi mieć świadomość, że to ją powinni zobaczyć wśród miliona innych, a nie ona ma wyeliminować całą resztę. Nie tędy droga.

I.P: A jak ty radzisz sobie z utrzymaniem figury? Stosujesz dietę?

K.Sz: Z tymi dietami to mit. Dziewczyny zazwyczaj nie trzymają diety, jemy wszystko. Nawet fast foody. Nie ograniczamy się na co dzień, ale jest jeden warunek: jeśli mamy wyjazd na zdjęcia lub pokaz, to miesiąc wcześniej zaczynamy dietę, aby później pięknie wyglądać. I to jest cała tajemnica naszej chudości.

I.P: Ty jesteś przede wszystkim fotomodelką czy modelką?

K.Sz: Modelką. U nas w agencji, jak również w agencjach światowych, nie ma rozróżnienia na modelki, fotomodelki, hostessy (hostessa to w ogóle nie wiadomo, co to jest). Modelka zajmuje się wszystkim: i pozowaniem i chodzeniem po wybiegu. Jest tylko różnica między modelką komercyjną a modelką fashion. Ta pierwsza powinna być ładna, cukierkowa. Zwykle pozuje do zdjęć w katalogach. Modelka fashion natomiast musi mieć wdzięk, grację. Zwykle jest bardziej smukła, wręcz sucha i chodzi po wybiegach lub robi kampanie reklamowe perfum. W rzeczywistości można być jednocześnie modelką komercyjną i fashion.

I.P: A ty jesteś komercyjna czy fashion?

K.Sz: Na początku mówiono mi, że komercyjną, ale kiedy zaczęłam jeździć po świecie i uczestniczyć w pokazach, okazało się, że w fashion też się nieźle czuję
i dobrze mi idzie.

I.P: Masz jakieś sposoby, by spośród kilkudziesięciu modelek przyszły pracodawca wypatrzył właśnie ciebie?

K.Sz: Jest wiele trików, ale nie mogę ich zdradzić. Wiele z tych sposobów związanych jest z ubiorem, detalami, rekwizytami. Dobrze jest złamać stereotyp o modelkach. Kiedyś jedna dziewczyna przyszła na casting z ogromnym shakiem z MacDonalda i kiedy stała pośród innych modelek, które popijały wodę mineralną, musiała zwrócić uwagę klienta. O to właśnie chodzi – wyróżniać się!

I.P: Jakie wymagania stawia się dziewczynom, które chcą zostać modelkami?

K.Sz: Naturalność! Naturalne włosy, paznokcie, brak opalenizny. Nie  można zrobić z siebie Barbie. Jeżeli dziewczyna przychodzi pierwszy raz do agencji i ma zafarbowane włosy (ja też miałam – nie ukrywam), to wtedy ją wysyłają do fryzjera, który robi z włosami porządek, przywraca im naturalny kolor i wygląd. Nie powinna być też opalona…

I.P: A to ciekawe, bo na zdjęciach często wyglądacie na ładnie, równiutko opalone. To fotoshopowe triki?

K.Sz: To i fotoshop, i efekt spryskiwania nas jakimiś kosmetykami, które nadają nam opaleniznę.

I.P: A co z wagą?

K.Sz: Nie ma wymogów dotyczących wagi. Trzeba być po prostu proporcjonalnie zbudowaną. Czasem dziewczyny maja grube kości i wtedy ważą więcej, a i tak są bardzo szczupłe. Warunek jest jeden – 90 centymetrów w biodrach. Na taki wymiar szyte są ciuchy, które ubieramy na pokazach. Dziewczyny muszą też mieć odpowiedni wzrost. U nas w agencji najniższa dziewczyna ma 172 cm wzrostu i ona pracuje tylko i wyłącznie przed obiektywem.

I.P: A ty ile masz wzrostu?

K.Sz: 176 cm. Dziewczyny często zadają pytanie, dlaczego, skoro mają 164 cm,  są ładne, nie mogą być modelkami. Nie mogą chodzić po wybiegach. Odpowiedź jest prosta: dziewczyna musi mieć od 175 centymetrów wzrostu, żeby było ją widać na wybiegu. Kiedy ludzie są gdzieś daleko, a dziewczyna jest niska, to nie zobaczą jej. A jeśli modelka jest wysoka, a na dodatek ubiorą ją w buty z  piętnastocentymetrowymi obcasami, to wszyscy ją dostrzegą.

I.P: Chodzisz w tak wysokich butach?

K.Sz: Niestety, na takich obcasach trzeba chodzić. Nie jest to wygodne. Czasem mamy za duże ciuchy, za duże buty. Bywa, że do takich butów wpychamy sobie papier, żeby się trzymały na nodze i żeby można było w nich jakkolwiek iść. To nie jest takie super. Niektórzy patrzą na reklamy, czy pokazy i myślą sobie: Boże, jaka ta modelka jest piękna, idealna! To wszystko iluzja. Ciuchy na nas są pospinane szpilkami, dopasowane prowizorycznie i dlatego to wszystko tak się na nas układa.

I.P: Co jest ważniejsze w tym zawodzie: buzia, figura czy może jeszcze coś innego?

K.Sz: To coś! Czasem drażni mnie, kiedy ludzie na ulicy mówią o jakiejś modelce: Jaka ona brzydka! Na zdjęciach wygląda zupełnie inaczej. Modelka nie musi być ładna. To nie ma być ikona piękna. Miss ma być piękna.  Modelka musi się wyróżniać. Powinna umieć grać ciałem, twarzą, zmieniać się. Nasza agencja umożliwiła nam nawet zajęcia z aktorstwa. Prowadzi je Robert Gonera.

I.P: Powiedz szczerze, czy podobają ci się stylizacje, które prezentujesz na wybiegu lub na zdjęciach?

K.Sz: Nie zawsze. Czasem jest to wręcz okropne. Ciuchy od tych sławnych projektantów mody są straszne i wątpię, czy zwykła dziewczyna chciałaby coś takiego nosić. Są też niewygodne. Ale przecież nie w tym rzecz. Podoba mi się, że przy tej okazji mogę być za każdym razem kim innym. Grać. Zmieniać się. Na każdym swoim zdjęciu widzę kogoś innego. Lubię potem oglądać te zdjęcia.

I.P: I tu dochodzimy do sedna – modeling to zabawa czy zawód?

K.Sz: Tylko i wyłącznie zabawa. Nigdy nie traktowałam tego zajęcia jak zawodu. To jest tylko na chwilę – fajne zabicie czasu dla młodej dziewczyny
i szansa na zwiedzenie świata. Trudno myśleć o modelingu jak o zawodzie na całe życie. W agencji dają  mi czas do trzydziestki, czyli jeszcze 11 lat. Mimo, że traktuję  modeling jak zabawę, to pracuję naprawdę ciężko. Kiedy wyjeżdżamy za granicę na sesję czy pokazy, wstajemy o 6 rano i pracujemy 12 – 16 godzin dziennie. Tamtejsi asystenci nas szarpią, kłują szpilkami, bo nagle trzeba coś awaryjnie spiąć, fryzjerzy ciągną za włosy, nie mamy czasu na zjedzenie czegokolwiek ani a pójście do toalety. Musimy wyglądać świeżo. Krzyczą na nas, że mamy wory pod oczami, ale przecież po tylu godzinach pracy trudno o dobry wygląd. Na dodatek zmieniają nam co chwilę makijaż.

I.P: Musisz zatem trzymać formę. Jak dbasz o ciało?

K.Sz: Dwa razy w tygodniu chodzę na basen, trzy razy na siłownię. Musze dbać o ciało, bo ono daje mi pracę. Wszelkie zabiegi kosmetyczne oferuje agencja
i tylko agencja. Tam mam wszystko za darmo. W mojej agencji jest też taki zwyczaj, że jeśli dziewczyna ma jakieś problemy zdrowotne, szef od razu interweniuje, załatwia lekarza.

I.P: Dobrze mówisz o szefie.

K.Sz: Bo to zupełnie wyjątkowy człowiek. Dla mnie jest jak drugi ojciec. Jest bardzo serdeczny. Z każdą dziewczyną ma wspaniały kontakt. Jeśli któraś z nas ma jakieś problemy osobiste, np. rozstała się z chłopakiem, to on musi z nami porozmawiać, pocieszyć, postawić na nogi.

I.P: No właśnie, a jak jest z tym życiem osobistym modelki?

K.Sz: Nie najlepiej. Trudno o przyjaźnie, nie ma koleżanek, oczywiście poza agencją, bo akurat u nas dziewczyny są bardzo zżyte ze sobą. Jednak poza tym światem trudno znaleźć przyjaźń, bo po prostu nie ma na nią czasu. Wyjazdy temu nie sprzyjają. Największe wsparcie emocjonalne mam w rodzinie, w mamie. Po początkowych protestach teraz jest moją pierwszą, największą fanką. Chwali się mną. Gromadzi wszystkie moje zdjęcia i wspiera mnie.

I.P: Masz chłopaka?

K.Sz: W tej chwili nie. Nie ukrywam, że spotykam sie z różnymi chłopakami, ale to nie są związki na poważnie.

I.P: A widzisz szansę na założenie rodziny w sytuacji, kiedy zajmujesz się modelingiem. Mąż, dzieci to chyba inna bajka?

K.Sz: Dlaczego? Są u nas w agencji dziewczyny, które już mają mężów, planują dzieci.

I.P: Mężowie nie są zazdrośni o swoje żony?

K.Sz: Oj, są. Dlatego trudno znaleźć i utrzymać przy sobie faceta, kiedy jest się modelką i często wyjeżdża z domu.

I.P: Skoro mówisz o wyjazdach, powiedz, ile świata zwiedziłaś, od kiedy zaczęłaś przygodę z modelingiem?

K.Sz: Tak jak mówiłam, byłam w Korei i we Włoszech. Poza tym zobaczyłam Japonię, Portugalię (tam prezentowałam bardzo wygodną bieliznę). Dość dużo ostatnio pracuję w Austrii, w Wiedniu. Bardzo pokochałam to miasto
i chciałabym tam kiedyś zamieszkać na stałe.

I.P: Życzę ci zatem spełnienia marzeń i kolejnych okładek.

 

Iwona Pawłowska

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Bez kategorii, Wywiad. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *