Spotkanie pod szubienicą

Pojechaliśmy dzisiaj na zdjęcia. Przynajmniej takie były plany. Ubrałam się ciepło, głowę w czapkę otuliłam, wzięłam statyw i oczywiście aparat. Liczyłam na niezły połów, bo pogoda zrobiła się całkiem znośna i nawet zaniebieszczyło się niebo. Z tą nadzieją dotarliśmy do Lipy. Kiedy wyszłam z samochodu i rozejrzałam się dookolnie, poczułam, że faktycznie chyba będzie lipa. Błoto, zarośla, zarośla, błoto…a dla odmiany w oddali jeszcze inne zarośla. Niezrażony widokami Mąż postanawia brnąć przed siebie. Dokąd? – pytam. Na szubienicę – odpowiada. Faktycznie, tylko wziąć i się powiesić. Mógłby mi chociaż kluczyki zostawić do auta, bo jak wrócę, gdy on dokona aktu samopowieszenia. Po kilkunastu minutach ślizgania się po błocie sama już miałam ochotę go powiesić, tym bardziej, że dotarliśmy do tej mitycznej szubienicy. Takiej dość zdekompletowanej i wiekowej. Nieco mniej wiekowy, ale mocno sfatygowany tubylec z piłą mechaniczną powitał nas: O turyści. Szubienicę chcecie zobaczyć. Ona teraz nie taka jak kiedyś. Jeszcze cztery lata temu lepiej wyglądała, ale dzieciaki ją rozpier..liły – wyjaśnia, nie wyjmując z ust peta. Widać sztukę mówienia i palenia opanował do perfekcji. Jego fizys doskonale pasowała do miejsca, w którym go zastaliśmy. Gdyby nie trzymany w jego rękach współczesny rekwizyt, mogłabym pomyśleć, że to pokutujący duch jednego z ongiś powieszonych rzezimieszków ;). Szybko przeszedł z nami na „ty” i obrazowo zaczął tłumaczyć, co w okolicy moglibyśmy jeszcze zobaczyć. Z tego wszystkiego zrozumiałam, że najlepiej właścicielkę pobliskiego pałacu, bo takiej fest wielkiej baby, to on jeszcze w życiu nie widział.

Spotkanie z pilarzem było jedynym pasjonującym punktem wyprawy. Zdjęć nie zrobiłam. Nie było okazji. Ale co się nachodziłam – to moje.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *