Szeleszczące papierki i konferansjer z importu

Poszłam sobie dziś z woli dyrekcji (niech jej Bozia wynagrodzi) na sesję popularnonaukową z okazji pięknego jubileuszu naszego miasta. Spieszyłam się bardzo, żeby miejsce sobie zając i przy drzwiach nie stać, a tu… ups…niespodzianka. Pustki w holu, pustki w sali, tylko kilku referentów z naukowymi tytułami się uwija, przygotowując do wystąpień. Naliczyłam z trzydzieści osób (plus ja). Za mną (choć mogły wybrać każdy inny metr kwadratowy sali) usiadły panie z urzędu miasta, zgonione na tę okazję przez burmistrza, co by tak pustki zapełniały. Nudziły się przy tym, jak na urzędniczki przystało i z tej bezczynności intelektualno – ruchowej postanowiły sobie cukierki z szeleszczących papierków porozwijać. Robiły to z namaszczeniem, celebrując każdy ruch, aż mnie dreszcze przechodziły. Kiedy natomiast dyskutowały o rozgotowanych ziemniakach z wczorajszego obiadu, to już mnie telepki brały. Ale żeby było sprawiedliwie, to muszę dodać, że i na scenie gafy się zdarzały. Konferansjer, który chciał być serdeczno – przyjacielsko- rozluźniony już na samym początku powitał nas na sesji z okazji osiemsetlecia miasta….(tu dłuższa chwila milczenia, zawahania, pan gmera w zakamarkach pamięci i wreszcie olśnienie)…Złotoryi, no właśnie Złotoryi! Na usprawiedliwienie dodam, że konferansjer był z importu i pewnie w ten weekend miał do obskoczenia jeszcze kilka innych imprez w różnych prowincjonalnych domach kultury. A to że mu się miasta pomieszały, to niiiic! Kilka lat temu na Agatowym Lecie we Lwówku Śląskim podczas koncertu Perfektu Grzegorz Markowski pozdrowił wszystkich mieszkańców … Złotoryi :). Przyjemnie mi się wtedy zrobiło. Mieszkańcom Lwówka – mniej.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *