Kolekcja z duszą

 

IMG_2145

W samym centrum naszego miasta, w niepozornej kamienicy odkryłam niedawno prawdziwe muzeum. Znalazłam je u kolekcjonera Roberta Goździka. Słyszałam, że ma on bogaty zbiór przedwojennych widokówek Złotoryi (Goldbergu), ale nie spodziewałam się znaleźć w jego mieszkaniu setek różnobarwnych, różnokształtnych, mikroskopijnych i wielkogabarytowych agatów. Obszerny przedpokój i jeden z pokoi zajmują witryny z tymi pięknymi półszlachetnymi kamieniami, z których słyną okolice Złotoryi.  Kolekcjonowanie pocztówek i kamieni to nie jedyna pasja Roberta. O kamieniach i nie tylko rozmawiamy, siedząc na dziewiętnastowiecznej sofie w otoczeniu równie starych zegarów, komód, porcelany…

 

Iwona Pawłowska: Kiedy odkrył Pan w sobie żyłkę kolekcjonera?

 

Robert Goździk: To było jeszcze w podstawówce, może nawet wcześniej. Wtedy zacząłem zbierać kamienie, a konkretnie agaty. Szukałem ich w okolicach Złotoryi. Najwięcej znalazłem koło Nowego Kościoła. Zbierałem też wkłady do długopisów, o czym przypomniała mi niedawno koleżanka.

 

I. P: Co było pierwsze: kamienie czy pocztówki?

 

R. G: Agaty. A pocztówki zaczęły się przypadkowo. Chciałem kupić sobie jedną starą widokówkę, by oprawić i powiesić na ścianie jako ozdobę wnętrza. Pojechałem do Lwówka na Agatowe Lato, gdzie była między innymi giełda staroci. Pamiętam, że jechałem tam ze złamana nogą. I faktycznie kupiłem we Lwówku moją pierwszą pocztówkę do kolekcji. Jednak do tej pory jej nie powiesiłem na ścianie.

 

I. P: Pamięta Pan, która to była?

 

R. G: Tak, to był widok przedwojennej ulicy Basztowej. Potem wszyscy chcieli ją ode mnie kupić. Okazało się, że to naprawdę rarytas, bo ujęć Basztowej jest niewiele i nikt wtedy jeszcze takiej widokówki w Złotoryi nie miał.

 

I. P: Dużo kosztował ten widoczek?

 

R. G: Dałem za nią około 40 złotych, przy czym trzeba pamiętać, że było to jakieś siedem lat temu. A co ciekawe, pojechałem do Lwówka z racji agatów, bo wtedy byłem już zapalonym zbieraczem tych kamieni.

 

I. P: Co jest takiego ciekawego w kamieniach, że poświęcił Pan im tyle lat życia i tak wiele miejsca w swoim domu?

 

R. G: Agaty mają to w sobie, że każdy jest niepowtarzalny. Utnie się go centymetr dalej i już jest całkiem inny. Dużo zależy, z którego miejsca pochodzą. W mojej kolekcji są kamienie z Płóczek koło Lwówka, Nowego Kościoła, Sokołowca czy z Różanej. Większość tych agatów znalazłem sam. Sporadycznie licytuję na aukcjach. Kiedyś szukałem właśnie kamienia z Płóczek, bo samodzielne wyprawy w to miejsce już się skończyły. Teren, popegeerowski ugór, na którym można było coś znaleźć, kupił jakiś człowiek i oczywiście zabrania tam poszukiwań.

 

I. P: Są skuteczne metody poszukiwania agatów?

 

R. G: Nie ma takiej metody. Najlepiej szukać wychodni kamieni, czyli miejsca, gdzie leżą najpłycej. Z agatami jest tak, że występują nawet na głębokości 40 metrów, ale szukanie ich tak głęboko jest trudne i niekoniecznie zgodne z przepisami. Dlatego trzeba szukać najbliżej powierzchni.

 

I. P: Jakie jest największe Pana znalezisko?

 

R. G: To, które stoi w kuchni. Ten kamień przed przecięciem ważył z 50 kilo. Agaty, tak jak i inne kamienie, ocenia się dopiero po przecięciu. Wtedy ujawniają swoją wartość. Takie duże, jak ten, trzeba najpierw zawieźć do kamieniarza. On tnie i wtedy wiadomo, czy znalazłem coś ładnego i włączę kamień do kolekcji. Czasami jest tak, że po przecięciu agat się rozsypuje, bo jest mocno popękany.

 

I. P: To jak jajko – niespodzianka J  Po czym rozpoznaje się wartość agatów?

 

R. G: Przede wszystkim po braku spękań, poza tym- po kolorze żył. Ten, kto w tym siedzi, potrafi rozpoznać po barwie miejsce, z którego pochodzi kamień i to nie tylko miejscowość, ale i rodzaj złoża. Agaty znalezione w odległości 20 metrów od siebie mogą już mieć inną kolorystykę żył. Jestem w stanie rozpoznać, z którego miejsca pochodzi konkretny, znaleziony przeze mnie kamień.

 

I. P: Ile wartościowych agatów można znaleźć w ciągu dnia poszukiwań?

 

R. G: W ciągu jednego dnia można nic nie znaleźć. Najlepiej pojechać na tydzień i wtedy zająć się tylko poszukiwaniami. Mnie niestety praca nie pozwala na takie wyprawy, ale wiem, że koledzy tak robią.

 

I. P: Jak cenna jest Pana kolekcja?

 

R. G: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Agaty maja różną cenę. Dużo zależy od wagi i kolorów żył.

 

I. P: Można wyżyć z szukania agatów i ich sprzedaży?

 

R. G: Ze sprzedaży chyba nie, ale ze szlifowania już tak. Kolega w Nowym Kościele tym się zajmuje.

 

I. P: Zbieracze kamieni rywalizują ze sobą?

 

R. G: Nie znam takich przypadków. Zwykle kompletujemy grupę i jedziemy razem na wyprawę. Samodzielne wypady są bez sensu. Jedna osoba nie byłaby w stanie wykonać całej pracy i jeszcze przetransportować znaleziska do domu czy kamieniarza. Można byłoby się zajechać. Ja mam taką stałą ekipę i z nią się wyprawiam.

 

I. P: Kolekcjoner kojarzy mi się z systematycznością, skrupulatnością. Jest Pan takim człowiekiem?

 

R. G: Chyba tak. Jestem poukładany. Jestem też wzrokowcem i wiem, gdzie co jest w mojej kolekcji. Sam się zajmuję odkurzaniem kamieni i jak ktoś przestawi jeden z nich na inne miejsce, od razu wiem, że coś jest nie tak.

 

I. P: Wróćmy do widokówek. Po tej pierwszej pojawiły się kolejne.

 

R. G: Tak, połknąłem bakcyla. Zacząłem jeździć na giełdy, targi staroci, a nawet szukać w Internecie na aukcjach.

 

I. P: Po czym rozpoznaje się wartość widokówki?

 

R. G: To tak jak z winem: im starsze, tym lepsze. Poza tym trzeba patrzeć na obiekty na nich przedstawione. Najcenniejsze dla mnie są takie, które przedstawiają miejsca, budynki, jakich już nie ma w mieście. Są bardziej i mniej popularne ujęcia Złotoryi. Najczęściej występują panoramy, a pojedyncze budynki czy „ulicówki” to rzadkość. I takie właśnie mnie najbardziej interesują. Ciekawe też są wnętrza budynków, np. restauracji czy muzeum.

 

I. P: Ważne jest też to, co znajduje się na drugiej stronie pocztówki?

 

R. G: Staram się, żeby była zapisana. Do wartości materialnej dochodzi przecież i historyczna lub sentymentalna. Kolega z Legnicy ma taki rarytas – widokówkę, którą pisał skazaniec w więzieniu. Żegna się on z rodziną, bo wie, że już idzie na śmierć. Niesamowite wrażenie, kiedy się to czyta.

Ważny dla mnie jest też stempel pocztowy. Tam jest przecież data i miejsce wysłania kartki.

 

I. P: Gdzie można najszybciej i najpewniej kupić złotoryjskie pocztówki?

 

R. G: W Berlinie. Tam jest cztery razy w roku organizowana giełda samych pocztówek. Poza tym wiele widokówek wysyłano przed wojną właśnie do Berlina. Co ciekawe, okazuje się, po prześledzeniu stempli pocztowych, że widokówka rano była wysyłana ze Złotoryi a po południu już przyjmował ją urząd pocztowy w Berlinie. Takie wtedy było połączenie kolejowe.

 

I. P: Kupuje Pan na aukcjach internetowych?

 

R. G: Raczej mało. Tam są tam wariackie ceny: 200, 300 złotych. Bywa tak, że kolekcjonerzy sami sobie szkodzą, podbijając ceny pocztówek. Wystarczy, że zacznie się nadmierne zainteresowanie kupnem, a sprzedający windują ceny. Po co się tu przebijać. Sami sobie szkodzimy. Ja uważam, że lepiej, aby inny kolekcjoner ze Złotoryi kupił widokówkę po normalnej cenie niż żeby nikt jej nie miał, bo za droga.

 

I. P: Od kogo zwykle kupuje się pocztówki?

 

R. G: Od handlarzy. Rzadziej od kolekcjonerów. Chociaż są i też tacy zbieracze, którzy interesują się konkretnym miastem, a jak wpadnie im w ręce inne, to wtedy puszczają dalej. Czasem są sprzedaże wiązane, np. można tanio kupić dwie pocztówki, ale do tego trzeba też wziąć trzecią, która jest już mniej interesująca. Wtedy tę ostatnią później sprzedaje się bardziej zainteresowanym. Niedawno rozeszła się też kolekcja pewnego zbieracza z Berlina. Człowiek zmarł i zostawił kilkaset samych złotoryjskich widokówek. Rodzina nie chciała się tym zajmować i wszystkie poszły do sprzedaży.

 

I. P: Swojej pierwszej widokówki do tej pory nie powiesił Pan na ścianie. Może teraz, kiedy, jest ich już 300, wyeksponuje je Pan w swoim przestronnym mieszkaniu. W albumach nie wyglądają tak okazale.

 

R. G: Jak wisiałyby na ścianie, nie widać by było drugiej, czasami tak samo ciekawej strony. Znaczki na tych starych widokówkach też mają swoją wartość. A tak- można wyjąć kartkę z albumu i pooglądać w całości. Poza tym światło mogłoby zaszkodzić pocztówce.

 

I. P: Co Pan myśli, oglądając te stare złotoryjskie widoczki?

 

R. G: Myślę, że kiedyś było tu ładniej. Żal miejsc i budynków, które odeszły w zapomnienie. Dużo też sami zniszczyliśmy. Choć nie było takiej techniki, jak dzisiaj, to miasto było bardziej zadbane. Ciekawe jest też to, że Niemcy wszystko fotografowali i umieszczali na widokówkach. Obliczyłem że ze samej tylko Złotoryi było kilkaset wzorów pocztówek. Inna rzecz, że Niemcy widokówkami reklamowali swoje restauracje, hotele, a nawet sklepy (np. pasmanterię). Nam teraz nie przyszłoby do głowy, że dana ulica mogłaby być tematem kartki pocztowej. Zanika tradycja projektowania widokówek. Może dlatego, że teraz wszyscy komunikują się za pomocą Internetu czy telefonów komórkowych.

 

I. P: Myśli Pan czasem o swojej kolekcji w kategoriach ekonomicznych?

 

R. G: Jest to na pewno jakaś lokata kapitału. Pocztówki nie tracą na wartości. Ale jest taka widokówka, która dla mnie jest bezcenna i nie oddałbym jej za żadne pieniądze. To zdjęcie loży masońskiej. Loża jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Nigdy już nie trafiłem na taką.

 

I. P: Jakich rad udzieliłby Pan osobie, która chciałaby zacząć zbierać pocztówki?

 

R. G: Jak znajdzie jakąś lepszą, to niech dla mnie zostawi J A tak serio, to niech zacznie jeździć po giełdach: Wrocław, Bolesławiec, Świdnica, potem Berlin. Tak na początek lepiej kupować widokówki z obiegiem, czyli stemplem pocztowym. W zasadzie to jest oczywiste, ale przypomnę, że decydując się na zakup internetowy, trzeba czytać opinie o sprzedającym. I jeszcze ważna informacja – kartki złotoryjskie w Internecie można najszybciej znaleźć na niemieckim e-Bay’u.

 

I. P: Proszę jeszcze zdradzić na koniec, skąd Pan ma te wspaniałe meble?

 

R. G: Ta sofa jest z lat 80. XIX wieku. Kupiłem ją za grosze, ale nie wyglądała tak jak teraz. To była tylko sama konstrukcja. Fotel dostałem, ale nie miał z tyłu nóg. Oddałem je do renowacji i zrobiono z nich to, co widać. Porcelana w komodzie to jeszcze zastawa mojej babci. Wolę stare meble, bo mogę je przesuwać z miejsca na miejsce i wiem, że się nie rozlecą. Poza tym starocie mają duszę.

 

I. P: Dziękuję za rozmowę i życzę jeszcze wielu wyjątkowych zdobyczy do kolekcji.

 

 

rozmawiała Iwona Pawłowska

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wywiad. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *