Jak tracę do lidera

Zrobiłam replay z nartami. I mimo niesprzyjających warunków (typu śnieg za śliski, śnieg za mokry tudzież śnieg za biały) tragicznie nie było. Z górki idzie mi deczko lepiej, niestety na podbiegach tracę do lidera. Na podbiegach to w ogóle fajnie jest, bo kombinacje stosuję bardzo kreatywne, aczkolwiek z techniką biegania niewiele mające wspólnego. Jak nie da się w pozycji pionowej to wybieram samoistnie horyzontalną. Po kilkukrotnym sprawdzeniu miękkości śniegu tylno-dolną częścią pleców, zaciskam zęby i próbuję polecaną mi przez fachowców jodełką. Niestety jodełka powoduje, że podbieg biorę po przekątnej, ale znów tyłem, czyli w dół, a w konsekwencji ponownie leżę. Jak już się porządnie otrzepię z białego, to próbuję dalej…i tak da capo al fine. Po jakiś pięciu minutach cudem zdobywam wzniesienie i wtedy co sił w nogach gonię Męża, a to pewnie daje mu satysfakcję, że po tylu latach wciąż za nim biegam :). Dobrze, że wczoraj była mgła i w jej oparach cała ta moja kompromitacja nie tak wyraźnie rzucała się w oczy.

Dziś za to mocno biła po oczach absencja uczniów po szampańskiej zabawie noworocznej. Oni przynajmniej bezkarnie mogli dalej odpoczywać, kiedy to właśnie mnie ten odpoczynek zdałby się bezsprzecznie. Na podreperowanie zdrowia nadwatlonego tylukrotnym niekontrolowanym kontaktem ciała z powierzchnią Ziemi.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *