Plener w śniegu i w wietrze

Prezes i Mąż wyznaczają klubowiczom kierunek marszu

Jeśli nie przypłacą dzisiejszego pleneru zapaleniem gardła lub czegokolwiek innego, to znaczy żem kobieta ze stali i nic mnie nie powali :). Wybraliśmy się do Podgórek, by zdejmować urokliwe widoczki, co by tak je w kolejnym „Echu” spożytkować. Jako, że na nizinach panuje już prawie wiosna, choć nieco chłodnawa, ale słoneczna, przywdziałam strój adekwatny do tego, co na zewnątrz zaobserwowałam. Jakież było moje zdziwienie, kiedy gnana owczym pędem, znalazłam się na hali wcale nie zielonej tylko białej. Bardzo białej i wietrznej. Czapki nie miałam, bo nie przewidziałam, że hulający po przedgórzu wiatr będzie chciał mi wyrwać wszystkie włosy z cebulkami. Nie miałam też butów sięgających po pośladki, bo nie sądziłam, że będę się zagłębiać w śnieg, a nie w myśli. W konsekwencji szybko trapery stały się ciężkie od wody, spodnie sztywne od marznącego śniegu, a ja wściekła, że dałam się ponieść „porywom widoku” (jak pisał Przyboś). Przemek marzył, by być jak elf Legolas, który chodził po śniegu z lekkością motyla, a ja, by jak załoga G teleportować się do odległego samochodu i ściągnąć z siebie to, co mokre, czyli niemal wszystko. Żadne z tych marzeń się  nie spełniło i brodziliśmy po pagórkach Podgórek jak dzieci we mgle, by po kolejnej godzinie osiągnąć metę przy zabytkowej wieży, gdzie porzuciliśmy beztrosko nasze rydwany.

Następny plener proszę dopiero w czerwcu. I to może nad morzem?

 P.S Mam kolejne zdjęcie tygodnia. Plenery nie są mi do tego sukcesu potrzebne 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *