Przed świtaniem zapakowaliśmy do auta cały sprzęt na bezkrwawe łowy i pojechaliśmy na plener szukać muflonów w Chełmach. Szukaliśmy tak prawie pięć godzin łażąc to w górę to w dół, w lewo i prawo, prosto i w pętelkę, a jedyne co znaleźliśmy to niezidentyfikowane odchody – chyba sarnie. Szkoda był taszczyć statyw i wszelakie obiektywy, bo pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie było powodu zużywać migawki. Michał twierdzi, że muflony najlepiej brać na chleb, ewentualnie na litość, reszta zastanawiała się, jak przywołać te cholery, a Przemek vel Krecik stwierdził, że w okolicy nie ma ani piksela muflona. Inny byli skłonni wierzyć, że muflony są, ale znając nasze plany (bo je obwieściliśmy światu na stronie), po prostu się pochowały, a zakamuflowany muflon to kamuflon i takie zwierzę nas nie interesuje.
Za tydzień jedziemy na hipopotamy.
P.S.
Jedyne, co dobre na tym plenerze było, to ciasto Małgosi. I herbatka z cytryną.