Reset dla umysłu

 

 

Iwona Pawłowska: Joga to ćwiczenia czy styl życia?

Roman Grzeszykowski: W tej chwili bywa różnie, najczęściej mówi się tak o ćwiczeniach fizycznych, ale generalnie to styl życia. Przynajmniej dla mnie. Joga jest jednym z sześciu systemów filozofii indyjskiej, w której ważny jest sposób myślenia, życia i zachowania.

 

I.P: Jakie zasady obowiązują ludzi, którzy poświęcili się uprawianiu jogi?

R.G: Zasady, które obowiązują w Indiach, czyli w kolebce jogi, nie zawsze są dobre czy możliwe do realizacji w Polsce lub innych krajach europejskich. Nie wszystko można przełożyć wprost. Jedną z zasad jest ta mówiąca o niekrzywdzeniu. Dlatego większość joginów nie je mięsa. Ja akurat od tego musiałem odejść po 10 latach, ponieważ z mojego wegetarianizmu wyniknęły problemy zdrowotne.

 

I.P: Chrześcijanin może uprawiać jogę?

R.G: Zależy, jak na to patrzeć. Joga jest systemem filozoficznym, który ma nas prowadzić do wolności, do odkrycia jej w sobie, natomiast nie ma tam założenia wiary w Boga. Ale jest dekalog yam i niyam, w którym są zawarte zasady: niewyrządzanie krzywdy, prawda, powstrzymywanie się od kradzieży, wstrzemięźliwość oraz uwolnienie od zachłanności, by posiadać więcej niż potrzeba …Nie są to stricte postulaty religijne. Chociaż w średniowieczu joga weszła w mezalians w wedantą – systemem wiary i w takiej wersji przywędrowała do Europy, ale w oryginalnym wydaniu joga, jako system filozoficzny, nie stoi w sprzeczności z żadną wiara i nie ingeruje w wyznawanie wiary.

 

I.P: Jak można nauczyć się uprawiać jogę? Zaznaczam, że nie mam na myśli tylko ćwiczeń fizycznych

R.G: Niełatwo od razu odpowiedzieć na to pytanie. Na początku muszę wyjaśnić, że jest bardzo dużo odmian jogi, np.: joga emocjonalnego oddania, bardziej religijny odłam, gdzie oddaje się cześć Bogu – u nas ten typ reprezentował ruch krisznowców, jest joga bezinteresownego działania, kiedy służy się innym bez oczekiwania wzajemności, bez chęci zysku i jest odłam hatha jogi – tym ja się zajmuję. Żeby nauczyć się hatha jogi, trzeba zastanowić się, co naprawdę chcemy osiągnąć. Do tego dobieramy technikę. Hatha joga to przede wszystkim praca z ciałem i oddechem plus medytacja.

 

I.P: Bez ćwiczenia oddechu nie będzie medytacji?

R.G: W tej chwili nasz umysł jest tak rozdrażniony przez cywilizację, że nie jesteśmy w stanie usiąść i od razu medytować. Układ nerwowy nie jest wytrenowany i nie uzyskamy żadnych efektów poza błądzeniem wokół własnych myśli. Cała zabawa polega na tym, by na chwilę przestać myśleć i słuchać tego, co płynie z wnętrza. A kiedy pracujemy z ciałem, oddechem, rozładowujemy napięcie na poziomie mięśniowym układu nerwowego, łatwiej się rozluźniamy, możemy wykonywać techniki oddechowe, które ściągają nas głębiej do środka, a to pozwala się wyciszyć i medytować. Tak więc najpierw praca z ciałem potem oddechem, a na końcu jest medytacja. Najlepiej ćwiczyć pod okiem dobrego nauczyciela.

 

I.P: To w takim razie jak długo trwa etap dochodzenia do perfekcji, czyli słuchania tego, co płynie z wnętrza?

R.G: Niektórzy twierdzą, że kilka wcieleń J. Ale nie wszyscy mają tyle czasu i nie każdy wierzy w reinkarnację. A tak na poważnie, to wszystko zależy od typu osobowości, od zaangażowania. Myślę, że to jest tak, jak z nauką języka: jedni mają dar i nauczą się w ciągu roku, a inni potrzebują na to kilka lat. Na Wschodzie mówi się, że dobry początkujący jogin to taki, który uczy się 10 lat. U nas, w Europie pokutuje takie przekonanie, że medytacja to żadna sztuka, wystarczy usiąść ze skrzyżowanymi nogami i już. A jednak chodzi tu o coś więcej i żeby to „więcej” osiągnąć, czyli mieć głębokie efekty, trzeba około 5 lat ćwiczeń. Ale na pocieszenie dodam, że już po pierwszych sesjach jogi ludzie odczuwają radość i rozluźnienie. Pod warunkiem, że nie wyniosą traumy z początkowych zajęć J.

Sam, z powodu rozdygotania emocjonalnego, musiałem czekać na zadowalające efekty 13 lat.

 

I.P: Prowadzisz w Krakowie szkołę hatha jogi. Kto przychodzi na twoje zajęcia? Z jakich środowisk rekrutują się twoi uczniowie?

R.G: Przychodzi coraz więcej ludzi. Mam wrażenie, że w Polsce zaczyna się mogą na jogę. Moi uczniowie to ludzie ustabilizowani zawodowo, którzy szukają możliwości wyciszenia się, często są to pracownicy korporacji, którym firma wykupiła karnety na ćwiczenia. Przychodzą również ludzie mający problemy z kręgosłupem, a my im gwarantujemy zajęcia terapeutyczne.

 

I.P: Joga pomaga na problemy somatyczne?

R.G: Powinna. Generalnie jest takie założenie, że efektem jogi powinny być radość i zdrowie.

 

I.P: Jak wyglądają zajęcia?

R.G: Pierwsze pół roku to są ćwiczenia fizyczne, dopiero później wprowadza się ćwiczenia oddechowe. Mój nauczyciel mówi, że zanim kogoś postawisz na głowie, postaw go dobrze na nogach. Dlatego większość początkowych ćwiczeń jest na stabilizację i wzmocnienie nóg, uelastycznienie miednicy, wydłużenia kręgosłupa…chodzi tu o szukanie równowagi między prawą i lewa stroną ciała.

Przez półtorej godziny zajęć nie myślisz. Jeśli dobrze prowadzi cię nauczyciel, koncentrujesz się tylko na kolejnych ćwiczeniach i masz miękki reset dla umysłu.

 

I.P: Półtorej godziny ćwiczeń rozluźniających i niemyślenie – to się wydaje nudne.

R.G: Bywa różnie. Są takie temperamenty, które potrzebują dynamicznych zachowań i joga może trochę nużyć, ale większość naszych uczniów nie narzeka. Dużo zależy od nauczyciela i jego osobowości. Jeśli nauczyciel jest nudny, jego zajęcia nie będą szałowe.

 

I.P: Dużo osób wykrusza się po pierwszych tygodniach zajęć?

R.G: Porównywalnie jak w szkołach językowych – dość sporo. Nie liczyłem dokładnie ale około połowy rezygnuje po dwóch miesiącach. Czasami ludzie po prostu przychodzą z ciekawości, bo słyszeli o jodze od znajomych i chcą spróbować na własnej skórze, jak to wygląda. Spróbują i stwierdzają, że to nie dla nich. Bo też, umówmy się, nie każda forma ruchu jest dla każdego. To znaczy każdy, bez względu na stan zdrowia może ćwiczyć jogę, ale czy jemu się to spodoba czy nie, to już indywidualna sprawa.

 

I.P: Tobie się to akurat spodobało. Dlaczego?
R.G: Oj, to już dłuższa historia. Z różnych powodów czułem się dość nieszczęśliwy i szukałem podpowiedzi na pytanie, skąd się bierze cierpienie, dlaczego dotyka tego, a nie innego człowieka i czy są jakieś sposoby radzenia sobie z cierpieniem. Interesowało mnie też zagadnienie pochodzenia chorób i czy można radzić sobie z nimi w sposób naturalny. Efektem tych poszukiwań było zajęcie się refleksoterapią. Tak trafiłem do Centrum Edukacji Ekologicznej. Zajmowałem się tam terapiami naturalnymi, a w międzyczasie zacząłem uprawiać jogę. To był taki moment w moim życiu, że przestałem pić piwo, palić marihuanę ze swoimi kolegami ze Złotoryi i zaczęła się pojawiać cała masa lęków, napięć. To, że trafiłem na jogę, bardzo mi pomogło. Cała filozofia jogi przesycona jest wiarą, że każdy w nas ma potencjał duchowy, który czeka na odkrycie, tylko kwestia techniki, by go odnaleźć. Joga, jak mówiłem, nie jest systemem religijnym i uprawianie jej nie każe mi deklarować wiary. Jestem poza tym przymusem. I to jest dla mnie bardzo fajne. Uprawiam pewną technikę, a mogę wierzyć, w co chcę. Podoba mi się też światopogląd jogi, czyli przekonanie o istnieniu karmy. Chodzi tu najprościej o to, że to, co siejemy, zbieramy. Owoce naszych czynów będą do nas wracać w sposób fizyczny, energetyczny. Jogini Wschodu przekładają to na wiarę w reinkarnację. W danym nam życiu musimy zrobić tyle, ile można, by stać się lepszym albo chociaż pozostać dobrym.

 

I.P: Zgłębiając tajniki jogi wyjechałeś do Indii.

R.G: Po dwóch latach praktyki w Centrum Edukacji Ekologicznej mój nauczyciel zaprosił mnie do Indii. Ja tylko musiałem zapłacić za bilet, resztę kosztów on poniósł. Spędziłem tam dwa miesiące. Pracowałem w szpitalu, gdzie się leczy jogą. Potem byłem jeszcze kilkadziesiąt dni w klasztorze. Drugi raz wyjechałem do Indii już jako student Uniwersytetu Zielonogórskiego. Wtedy spędziłem tam pięć miesięcy. Kolejne dwa wyjazdy trwały już krócej.

 

I.P: Pobyt w Indiach ugruntował twoja pewność co do skuteczności jogi jako metody na życie?

R.G: Nie wiem, czy sam pobyt w Indiach. Wyjazd do Azji przekonał mnie tylko do tego, że tak naprawdę jestem westem – człowiekiem Zachodu. Pokazał mi olbrzymie różnice kulturowe miedzy tymi częściami świata. I to, że nie powinniśmy bezkrytycznie i bezrefleksyjnie przenosić pewnych systemów z jednej kultury do drugiej, bo to nie będzie działało i nie będzie miało sensu. My mamy inną konstrukcje duchową, jesteśmy wychowywani inaczej, według innych wzorców. Tam jest wciąż żywy system feudalny i potrzeba oddawania czci nauczycielowi przez uczniów. U nas to już nie działa. Indie dużo mi pokazały. Półtora roku temu, podczas ostatniego pobytu w Indiach trafiłem na wykłady Dalajlamy z okazji Dnia Szczęścia. Dalajlama mówił o tym, że w zasadzie wszystkie systemy religijne wywodzą się z Indii. Są one rozmaite, a jednak nie walczą ze sobą tylko współegzystują. Na dodatek nie wtrącają się do niech politycy. U nas nie do pomyślenia. Jednak Indie jeszcze dużo mają do nadrobienia. Tam wciąż panuje system kastowy, sytuacja kobiet jest trudna…Hindusi nie chcą mieć dziecka, jeśli jest to dziewczynka. Gdy kobieta w ciąży na robione badanie USG i wykaże ono płód płci żeńskiej, najczęściej dokonuje się aborcji. Córki po prostu zbyt dużo kosztują swoich rodziców, ponieważ gdy wydaje się je za mąż, trzeba mieć przygotowany pokaźny posag. To wszystko spowodowało zaburzenia demograficzne. Ponad 30 milionów mężczyzn nie ma partnerek. Inna sprawa to problem wdów. Kiedy kobieta traci męża, uważana jest za przynoszącą pecha, nieczystą. Na dodatek nie ma żadnych świadczeń ani nie dostaje spadku, bo wszystko dziedziczą jej dzieci. Dlatego po Indiach tuła się kilkadziesiąt milionów wdów żebrzących o jedzenie. To wszystko jeszcze trzeba by było zmienić. I mam nadzieję, że żyjąc w czasach tak szybkiego przepływu wiedzy, informacji, doświadczeń, można by wykorzystać rozwiązania zachodnie w zakresie opieki społecznej i przenieść je w jakiś sposób na tamten grunt. I na odwrót – ich potencjał duchowy i kulturowy połączyć z naszą cywilizacją. Trzeba tylko znaleźć most. Mogłaby powstać z tego dobra rzecz, nowa wartość.

 

I.P: Tak, tylko ta transkulturowość sprawi, że nie będzie już oryginalnych Indii ani oryginalnej Europy.

R.G: Indie już się strasznie amerykanizują. Enklawy kulturowe to te miejsca, gdzie nie ma dostępu do Internetu. Ale nie ma tam jeszcze takiej unifikacji jak w Europie, gdzie jest jedna wioska – Internet i jeden język –  angielski.

 

I.P: Wróćmy do Polski, a w zasadzie do Krakowa, gdzie również zajmujesz się refleksoterapią…

R.G: Coraz rzadziej. W zasadzie prowadzenie szkoły, nauczanie jogi zajmuje mi tyle czasu, że refleksoterapię i akupresurę stosuję tylko na użytek własny i mojej rodziny.

 

I.P: Z dużym skutkiem?

R.G: Refleksoterapia jest bardzo użyteczna jeśli chodzi o sprawy fizjologiczne. Mój synek, który ma sześć lat zawsze mnie prosi, gdy go boli brzuch, bym mu masował stópki, bo „impulsiki wtedy mu idą do brzucha”.

 

I.P: Może to sugestia?

R.G: Trudno zasugerować sześciolatkowi, że go już nie boli brzuch. Refleksoterapia jest naprawdę skuteczna, co udowadniali miedzy innymi szwajcarscy naukowcy zajmujący się fenomenem tego zjawiska. Dokładnie nie wiem, jaki jest mechanizm tego zjawiska, ale przypuszczam, że podczas masowania określonych punktów pojawia się przekrwienie pewnych partii ciała. To pobudza włókna nerwowe do działania i stymuluje organy. Dlatego joga, ćwiczenia rozluźniające też przynoszą efekty, bo krew ma możliwość krążyć lepiej i dostarczać substancje odżywcze do miejsc, które bez ćwiczeń byłyby nierozciągnięte.  Jogini zaobserwowali, że kobiety, które mają nierozciągnięte okolice pachwin, częściej chorują na dolegliwości układu rozrodczego. Ćwiczenia, refleksoterapia czy akupunktura mają na celu udrożnić miejsca, które do tej pory były niedrożne. Tak naprawdę, to jest coś w rodzaju autoterapii, bo organizm sam siebie leczy, a terapeuta wyzwala ku temu pewne impulsy. W każdym razie jestem pewien, że refleksoterapia przynosi dobre skutki. Córka naszych znajomych miała refleks moczu. Medycyna konwencjonalna nie był w stanie jej pomóc, a po półrocznych zabiegach wyszła z choroby i nie ma teraz żadnych dolegliwości.

 

I.P: Refleksoterapia i akupresura to metoda dla cierpliwych, bo efekty przynosi po długim czasie stosowania.

R.G: Tu tez trzeba wyjaśnić kolejną sprawę. Na Zachodzie o istnieniu choroby najczęściej mówi się wtedy, gdy rozwinęły się jej objawy. Natomiast, kiedy idziesz do lekarza chińskiego, który diagnozuje np. z języka, jest on w stanie powiedzieć o chorobie na podstawie pozornie ukrytych symptomów, zanim przypadłość nabierze pełnych objawów. I teraz, gdy mamy osobę z pełnoobjawową chorobą, to dłużej i trudniej się ja leczy niż wcześniej zdiagnozowaną. Po prostu im dłużej choroba jest w organizmie, tym trudniej ją z niego wyprowadzić. Ale stosując akupresurę i refleksoterapię jesteśmy w stanie nawet w ciągu dziesięciu zabiegów przynieść ulgę pacjentowi.

 

I.P: Jakie choroby można leczyć ta metodą?

R.G: Na pewno można regulować układ hormonalny, co jest dość częstym problemem w naszych czasach. Można również oddziaływać na woreczek żółciowy, szczególnie przy kamieniach żółciowych, na nerki, żołądek czy cały układ trawienny (kłopoty jelitowe).

 

I.P: Zanim zacząłeś zajmować się jogą, skończyłeś złotoryjski ogólniak. Jakie wspomnienia wyniosłeś z tej szkoły.

R.G: Okres liceum to był bardzo ciekawy czas. Wcześniej wychowywałem się na wsi, w Dobkowie. To jest dość hermetyczne środowisko. Rzadko tez stad wyjeżdżałem, nie miałem większego kontaktu ze światem. Kiedy trafiłem do liceum i do internatu, zobaczyłem, ze ten swiat wokół mnie jest bardziej zróżnicowany i ciekawszy niż w Dobkowie. To było świetne. Pobyt w liceum kojarzę najczęściej z internatem. To był wtedy mój dom. Ze szkoły najczęściej wspominam Romana Gorzkowskiego. Pamiętam taka sytuację z lekcji: pisaliśmy kartkówkę i koleżanka został przyłapana przez pana Gorzkowskiego na ściąganiu. Nie chciała się przyznać, że ma ściągę i usłyszała: Kłamiesz, a kto kłamie, to kradnie. Do tej pory to pamiętam i jak ktoś na zajęciach jogi oszukuje przy wykonywaniu ćwiczeń, to cytuję pana Gorzkowskiego. Najczęściej ludzie się oburzają J.

Ze szkoły wyniosłem też inne spojrzenie na literaturę dzięki polonistce – Barbarze Mendosze. Ona nas nauczyła patrzeć na tekst i budować własne refleksje. Na pewno nie było to odtwórcze czytanie literatury. Małą traumę wyniosłem z języka niemieckiego z panią Jacak i z fizyki z panem Szewczykiem. Trochę śmiesznie wspominam PO z Pawłowskim. Pamiętam też jak biegałem przełaje z panem Rabendą. Trenował wtedy z nami jego syn Marcin, trochę młodszy ode mnie uczeń klasy sportowej.

 

I.P: To z tamtych czasów pochodzi twoja ksywka – Keczup?

R.G: Wiesz co, to chyba kolega z internatu wymyślił mi przezwisko i przyjęło się. Co prawda dziewczyny chciały wtedy przeforsować określenie Beton, bo odporny na wiedzę i trudny do zarąbania, ale na szczęście został Keczup. Pamiętam jak ten kolega, ci wymyślił Keczupa pożyczył kiedyś adapter od opiekunki internatu, zamknęliśmy się w pokoju i słuchaliśmy Wieży radości, wieży samotności. Tak zaczął się czas rocka, a potem czas taniego wina, ale to już w czwartej klasie.

Ogólnie miło wspominam ten czas. Dopiero potem dopadły mnie gorsze lata. Z podświadomości zaczęły wychodzić demony. W wyniku tego zająłem się jogą i medytacją. Śmieję, że przy życiu trzymała nie wiara, że tylko z wielkiej góry błota można zrobić wielkiego Buddę

 

I.P: Skoro wróciliśmy do jogi, to wyjaśnij mi jeszcze tylko jedna kwestię: jak to jest nic nie myśleć?

R.G: Wytłumaczę ci to na przykładzie oddechu. Podobnie jak miedzy wdechem i wydechem zawsze jest chwila przerwy, tak jak między jedną a druga myślą. One są tak małe, że wręcz niezauważalne. Cała zabawa z nauką medytacji polega na tym, żeby wydłużyć te przerwy. Nie jest to łatwe, bo występuje pięć uciążliwości, które czasem uniemożliwiają  wyciszenie się. Jedną z nich jest duchowa niewiedza, czyli niewiedza, że jesteśmy duszą, a ciało to nasz „pojazd”. Człowiek rzadko utożsamia się z duszą, częściej z ciałem. To tak, jak gdyby jadąc samochodem, utożsamiał się z nim. A przecież nadal jest człowiekiem. Druga uciążliwość to ego – cały czas jesteśmy skupieni na: „ja”, „mnie” „moje”. Kolejna uciążliwości to pożądanie i awersja – one generują emocje, a to nie pozwala się wyciszyć. Ostatnia uciążliwość to przywiązanie do życia, lek przed śmiercią. Im więcej pobudzeń związanych z tymi punktami, tym trudniej o wyciszenie umysłu. My mamy taką tendencję do utożsamiania się ze światem materialnym, a żeby osiągnąć stan wyciszenia, trzeba od tego się odizolować. Najlepiej uśpić wszystkie zmysły: nie widzieć, nie smakować, nie czuć…Wtedy posłuchamy tego, co w środku. Zauważ, że my ciągle gadamy albo do kogoś, albo mamy to gadanie w głowie, gadamy o wszystkim. To najczęściej takie paplanie o tym, że nam źle. Atu trzeba nabrać dystansu do życia i zobaczyć, czy jest coś poza tym światem materialnym. Doświadczyć tego. Oto cała sztuka czyszczenia umysłu.

 

I.P: dzięki tej praktyce jesteś naprawdę spokojniejszym człowiekiem?

R.G: Myślę, że tak. Chociaż najgorzej jest, kiedy zostaję ze swoimi dziećmi J. Okazuje się, że lata treningów biorą w łeb w ciągu pół godziny. To pokazuje, że jeszcze dużo muszę się nauczyć.

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Wywiad. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *