W Państwie Środka

Lipcowo – sierpniowe “Echo” stało się faktem. Zatem uwalniam jeden z tekstów w nim się znajdujących.

 

Anna Skiba-Horbacz pochodzi ze Złotoryi i od niespełna trzech lat mieszka w Chinach, a konkretnie w Macau. O swoim pobycie w Państwie Środka opowiada w rozmowie z Iwoną Pawłowską

 

Iwona Pawłowska: Aniu, jak to się stało, że postanowiłaś zamieszkać w Chinach?

 

Anna Skiba–Horbacz: Chiny jest to jedyne miejsce za granicą, w którym przebywam tak długo. Do tej pory pracowałam, mieszkałam i uczyłam się wyłącznie w Polsce. Nie jestem globtroterką, przyjechałam tu z prozaicznego powodu – praca i to nawet nie moja, a mojego męża .

 

Jak się czułaś z myślą, że lecisz tak daleko?

 

Strasznie, szczerze mówiąc płakałam w samochodzie w drodze na lotnisko, na lotnisku i samolocie i później jeszcze wiele, wiele razy. Tęskniłam za swoim życiem w Polsce, za przyjaciółmi, rodziną a nawet pracą…Przeprowadzka do kraju tak odległego od Polski nie była łatwą decyzją, ale..skoro powiedziało się “a” trzeba było “dokończyć zadanie”. Miałam świadomość tego, jak bardzo mąż pragnął dostać tę pracę, ile włożył w to wysiłku i serca, nie chciałam żeby zaprzepaścił tę szanse tylko dlatego, że ja miałam jakieś wątpliwości, a wiem, że gdybym powiedziała “nie”- mąż zrezygnowałby z tej propozycji.

 

Co to była za praca?

 

Mąż dostał propozycję udziału w największym wodnym show na świecie jako artysta. Występuje na scenie teatru City ofDreams, a show nosi nazwę “The House of Dancing Water”. Przygotowania do tego przedsięwzięcia trwały bardzo długo, od momentu pierwszych castingów do pierwszych prób upłynęło ponad 3 lata, był to czas okupiony ciężką pracą, potem i łzami, ale kiedy oglądam występ męża wiem, że było warto i jestem z niego ogromnie dumna

 

 Opowiedz o pierwszych wrażeniach w Chinach. Co Cię rozczarowało, a co zafascynowało?

 

Wrażeń pozytywnych i negatywnych było całe mnóstwo, tak dużo, że na pewno nie jestem w stanie wszystkich teraz przytoczyć. Po wylądowaniu na lotnisku w Hongkongu pierwsze, co mnie uderzyło, to…powietrze. Byłam przekonana, że to, co czuję, jest wynikiem żaru bijącego od samolotów, niestety szybko przekonałam się, iż takie powietrze to normalne w tych stronach. Tutejszy klimat jest nie do zniesienia dla Europejczyka. Bardzo duża wilgotność powietrza, sięgająca 90%, powoduje, że jest tak parno jak w Polsce w okresie letnim przed burzą, dodajmy do tego palące słońce i człowiek czuje się jak w piekle. Takich upalnych i wilgotnych miesięcy jest około dziewięciu, przez pozostałe trzy panuje dość znośna temperatura i wilgotność nie jest już tak duża, dzięki czemu powietrze staje się dość przejrzyste (podczas dużej wilgotność powietrze jest mętne, panuje wieczna mgła). Pogoda jest tu nieprzewidywalna, w każdej chwili mogą wystąpić bardzo obfite opady deszczu, tajfuny, monsuny, właściwie nigdy nie wiadomo, czy wychodząc do pracy czy na spacer uda nam się wrócić do domu (podczas tajfunów i silnych wiatrów monsunowych wyspa praktycznie zamiera, nie jeżdżą taksówki, nie działa komunikacja miejska, sklepy są natychmiast zamykane.)

Po lądowaniu w Hongkongu czekała mnie jeszcze przeprawa statkiem na wyspę Macau (miejsce zamieszkania), wspominam o tym, ponieważ to, co mnie zaskoczyło, to kolor morza, brunatny- wyglądało to tak jakby było okropnie zanieczyszczone. Sam widok wzbudził moją niechęć, ale szybko uzupełniłam wiedzę i wiem już, że tutejsze morze nie jest pięknie błękitne tylko takie właśnie jakie jest. Po dziś dzień nie przekonałam się do tego koloru i ani razu nie kąpałam się w nim.

Rozczarował mnie sam widok miejsca, w którym mieszkam, ale to głównie moja wina. Przed przylotem w ferworze zajęć przygotowujących mnie do przeprowadzki, ani razu nie sprawdziłam, gdzie ani jak będę mieszkać. Wyobrażałam sobie małą prowincję, ciche spokojne miejsce, domek z pięknym dachem, karimatami na podłodze i rozsuwanymi papierowymi drzwiami (mniej więcej takie obrazy zapamiętałam z filmu „Shogun”, a przecież to była Japonia – hahaha). To, co ujrzałam, to ponad trzydziestopiętrowe molochy, blokowiska, zamknięte monitorowane osiedla…rozczarowałam się okrutnie. Okazało się, że Macau oraz sąsiednia wyspa Taipa to kopie Las Vegas. Miasto hazardzistów (kasyn tu co niemiara), głośne, pełne turystów, neonów bijących po oczach i bardzo, bardzo zatłoczone. Jedynym plusem jest to, że miasto nigdy nie śpi, czy jest to godzina 21 czy 4 nad ranem, na ulicy można spotkać spacerowiczów, ludzi uprawiających jogging, można wyjść na miasto w celu spożycia posiłku i na pewno nie wróci się głodnym.

Wspominam o tym, ponieważ podczas moich ostatnich odwiedzin w Złotoryi (listopad 2012) bardzo zaskoczył mnie fakt, że o godzinie 21 nie miałam gdzie spotkać się z koleżanką, ponieważ wszystko było pozamykane, taksówki nie jeździły, a miasto zamarło (nie tak to wyglądało jak wyjeżdżałam).

Jeśli chodzi o zaskoczenie in plus, to jestem pod wrażeniem aktywności fizycznej Chińczyków, a zwłaszcza starszych osób. W Macau jest bardzo dużo miejsc, w których zamontowane są na stałe sprzęty do ćwiczeń, coś bardzo podobnego do tych. które znajdują się na złotoryjskim „Oczku”. Tutaj ludzie ćwiczą wszędzie, w drodze do pracy, w autobusie, na spacerze…wszędzie. Pamiętam swoje zdziwienie. gdy pewnego razu zobaczyłam starszą Panią na „oko” około 80 lat albo i więcej. Rzeczona pani ćwiczyła na wspomnianym sprzęcie nie gorzej niż niejedna młoda dziewczyna, zrobiła nawet szpagat, czym wprawiła mnie w osłupienie. Kolejną rzeczą, którą byłam zaskoczona, to widok maluszków wracających ze szkoły, dzieciątka ledwo odrosły od ziemi, a już z plecakami drepczą do/ze szkoły? Okazało się, iż tutejsza obowiązkowa edukacja zaczyna się od 3 roku życia, co po dziś dzień jest dla mnie niezrozumiałe i nie do przyjęcia.

 

Największe różnice miedzy Polską a Chinami?

 

Brak zieleni, znikoma ilość drzew to rozczarowuje i doprowadza niemal do depresji. Przyzwyczajona do naszych pięknych krajobrazów, długo nie mogłam się odnaleźć w tym „betonowym” środowisku. Tutaj drzewa przywożone są już wyrośnięte i tylko wkładane do ziemi, nawet trawa dostarczana jest w kwadratowych kostkach układanych później w różnorakie wzory, co po pewnym czasie faktycznie tworzy trawnik. Na wyspie, której mieszkam i dwóch okolicznych są oczywiście parki, ale nic mi po nich, ponieważ po trawnikach chodzić nie można, pozostaje więc jedynie nacieszyć oko odrobiną zieleni. Brakuje mi naszych rzek, pól, lasów, ogólnie tej swobody przestrzeni. Cenię sobie natomiast spokój i poczucie bezpieczeństwa, jakich tu doznałam. Pomimo iż jest to miasto typowo hazardowe, dyskotekowe ogólnie imprezowe, to ciężko spotkać na ulicy kogoś zataczającego się z powodu spożycia nadmiernej ilości alkoholu czy zażytych narkotyków, awanturującego się itd. Na każdym rogu ulicy, a już na pewno na każdym przystanku autobusowym pełni służbę policjant, co daje ogromny komfort psychiczny i wzmacnia poczucie bezpieczeństwa, słowem nie bałabym się wyjść sama późną nocą. Natomiast to, co dzieje się na jezdni woła o pomstę do nieba. Kierowcy za nic mają przepisy drogowe, pasy czy światła. To ty wchodząc na ulicę musisz uważać, żeby cię nie potrącono. Na przejściu dla pieszych zielone światło nie oznacza wcale, że możesz przejść bezpiecznie. Niejednokrotnie zdarzało się, że auto przejechało mi niemal po stopie i co najdziwniejsze policja w ogóle na to nie reaguje, tak jakby kierowca miał do tego prawo. Panuje jakieś niezrozumiałe dla mnie przyzwolenie. Zatrzymywanie auta na pasach to norma. Pieszy, który chce przedostać się na drugą stronę ulicy, robi slalom gigant pomiędzy samochodami, uważając przy tym, by żadne auto akurat nie ruszyło z miejsca i go nie potrąciło. Podejrzewam, że opieszałość policji w tym temacie wynika z ogromnego ruchu ulicznego, gdyby tak zatrzymano jednego kierowcę, powstałby ogromny korek i chaos, którego zresztą nie brakuje. Najczęściej kierowcy karani są za przekroczenie prędkości (trzykrotne upomnienie a za czwartym razem zabierane jest prawo jazdy) oraz za jazdę pod wpływem alkoholu, kontrole takie przeprowadzane są późnym wieczorem, gdy ruch na ulicach odrobinę maleje.. Nie chciałabym być w sytuacji, w której musiałabym wezwać karetkę, ponieważ na jej sygnał kierowcy również nie reagują, czasem widzę, jak jedzie karetka na sygnale i ciągnie się w korku a nikt nie ustępuje miejsca. O tym, co mnie zdziwiło, czasem zszokowało mogłabym mówić jeszcze bardzo, bardzo długo, ale zdaje sobie sprawę z tego, iż gazeta składa się z ograniczonej ilości stron, więc może na tym poprzestanę .

Jak wygląda Twoja codzienność?

Moja obecna codzienność jest zupełnie odmienna od tej, jaka była po przylocie do Macau, a to za sprawą pojawienia się nowego członka rodziny .Kiedy przyleciałam do Macau, byłam bezdzietna, korzystałam więc z uroków życia, poznawałam, zwiedzałam ,wypoczywałam. Jedenaście miesięcy później powitaliśmy na świecie naszego syna i odtąd moje życie kręci się głównie wokół jego małej osoby. W tej chwili moja codzienność to obowiązki związane z prowadzeniem domu oraz wychowywaniem dziecka i to właśnie jemu poświęcam najwięcej czasu. Nie muszę chyba mówić, jak wygląda dzień z życia żony i matki, bo to wie chyba każdy a już na pewno każda zamężna i dzieciata kobieta (tak na marginesie uważam że „żona i matka” to zawód najcięższy na świecie i naprawdę nie rozumiem, dlaczego jest niepłatny i lata te nie są doliczane do emerytury). Nie mam pomocy domowej ani niani do dziecka a co za tym idzie, mam bardzo mało czasu dla siebie. Kiedy jednak uda mi się uzyskać odrobinę wolnego czasu wykorzystuję go na czytanie książek (kocham czytać), spotkania z koleżankami czy samotne spacery chociażby po to żeby wyciszyć się i pobyć sama ze sobą, ale jak mówię – tego czasu jest naprawdę mało, a jak już jest, to niestety bardzo ograniczony. Czasami bywa bardzo ciężko, ponieważ nie mamy przy sobie nikogo z rodziny, a mąż przebywa całe dnie do późnego wieczora w teatrze, jestem skazana wyłącznie na siebie. Rozrywek jako takich nie mam (syn ma 21miesięcy jest on więc „rozrywką” samą w sobie, więcej nie potrzebuję) wyszumiałam się za młodu, teraz koncentruje się na rozwoju mojego dziecka i to jest dla mnie najważniejsze. Mam swoje plany na przyszłość, które chciałabym zrealizować po powrocie do Polski, zadbać o siebie, rozwój moich pasji, ale na wszystko przyjdzie czas, w tej chwili moim priorytetem jest moja rodzina i na niej skupiona jest cała moja uwaga.

 

Koleżanki, o których mówisz, to Polki?

 

Tak, to Polki. Poznałyśmy się przez internet i skrzyknęłyśmy na kawę, okazało się, że z większością z nich mieszkam niemal po sąsiedzku, chodziłyśmy w te same miejsca i nierzadko w tym samym czasie. Jednak z racji tego, że każda posługuje się językiem angielskim, żadna z nas nie podejrzewała tej kolejnej o to, że jest Polką. Dziewczyny przyjechały tutaj z różnych części świata: USA, Hiszpanii, Portugalii, Wielkiej Brytanii, żadna z nich natomiast nie ma męża Polaka, jestem więc rodzynkiem. Wbrew pozorom świat nie jest taki duży, jak nam się wydaje, sporo Polaków mieszka w Macau, niekoniecznie związanych z tą samą firmą co mój mąż. Natomiast w firmie męża, pracuje jeszcze kilku Polaków ze Złotoryi oraz innych części Polski. Nie ma żadnego problemu, żeby dogadać się z Chińczykiem po angielsku dlatego też nie czuje się bariery językowej. Oczywiście nie wszyscy władają angielskim i czasami trzeba się nieźle nagimnastykować, ale ogólnie nie ma z tym większych problemów.

 

Jakie Twoim zdaniem są kobiety w Chinach?

 

Zanim odpowiem na pytanie, jak postrzegam kobiety Chinki, muszę opowiedzieć trochę o miejscu, w którym mieszkam. Macau to jeden z dwóch specjalnych regionów administracyjnych Chińskiej Republiki Ludowej (drugim regionem jest Hongkong), było pierwszą i najdłużej istniejącą europejską kolonią na terenie Chin. Obszar ten był dzierżawiony i zarządzany przez Portugalczyków aż do przekazania go Chinom w 1999 roku. Macau podlega pod zwierzchnika sił zbrojnych Chińskiej Republiki Ludowej i jest to jedyny element łączący go z Chinami kontynentalnymi, ponieważ wszystko inne jest odrębne: system prawny, administracyjny, gospodarczy i monetarny, prowadzą osobną politykę celną i imigracyjną. Wobec powyższego sytuacja wygląda tak, że Chińczyk mieszkający w Chinach kontynentalnych, aby wjechać do Macau, musi otrzymać wizę i odwrotnie Chińczyk zamieszkujący Macau musi otrzymać wizę do Chin kontynentalnych. Wspominam o tym, ponieważ myślę, iż istnieje ogromna różnica pomiędzy Chinką z Macau a tą z części kontynentalnej, zwłaszcza z prowincji. Ponieważ o tych drugich nie wiem nic z racji miejsca zamieszkania, opowiem o tych pierwszych. Chinki w Macau są kobietami bardzo wyzwolonymi, kształcą się nie tylko na terenie swojego kraju ale najczęściej poza jego granicami, zdobywają najlepsze zawody, robią kariery, realizują się, mają twarde charaktery, dokładnie wiedzą, czego oczekują od życia. Jeżeli już któraś zdecyduje się na założenie rodziny (z tym coraz trudniej, gdyż pod tym względem również są bardzo wymagające, kandydat na męża powinien mieć dużo pieniędzy, własny dom lub przynajmniej mieszkanie, dobry samochód ogólnie powinien być zamożny), to organizuje swoje życie tak, aby było jak najwygodniejsze dla niej. Dzieci wychowuje niania, domem zajmuje się gosposia, taki układ to norma. Chinka nie spędza czasu w kuchni, gotując mężowi i dzieciom, ponieważ wieczorami całymi rodzinami udają się do restauracji. Bardzo ciężko znaleźć tu mieszkanie, które posiadałoby normalnie wyposażoną kuchnię, mówiąc „normalnie”, mam na myśli kuchenkę gazową bądź elektryczną, meble kuchenne, słowem wszystko to, co my Polacy uważamy na standard. Kuchnia to najczęściej pomieszczenie, w którym stoi lodówka, mały palnik podłączony do butli gazowej i to wszystko. Chinki bardzo dbają o swój wygląd, a zwłaszcza o nieskazitelnie białą skórę, gdyż białe jest piękne, dlatego też w słoneczne dni nie ruszają się z domu bez parasola. Salonów urody oferujących pełen zakres usług jest tu więcej niż sklepów spożywczych czy odzieżowych. Nie oszczędzają również na dobrych ubrania od najlepszych projektantów czy kosmetyki. Region, w którym mieszkamy, jest bardzo bogaty, tu nie widać biedy, ale też Chińczycy (i za to ich chwalę) nie afiszują się swoją zamożnością.

 

Jak długo planujecie pozostać w Macau?

Planów odnośnie powrotu było już kilka, najpierw był to okres trzyletni, który właśnie mija, postanowiliśmy więc przedłużyć pobyt o kolejne dwa lata. Zastanawialiśmy się również nad pozostaniem w Chinach głównie ze względu na syna, który urodził się w Macau, miałby tu niewątpliwie lepszy start w przyszłość. Konkretnej decyzji jeszcze nie podjęliśmy, życie pokaże, co dalej. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet czy wrócimy do Polski czy poniesie nas dalej w świat  Jeżeli mielibyśmy wrócić do kraju, to na pewno chciałabym zamieszkać w Złotoryi.

 

Mówiłaś o pomysłach dotyczących własnego rozwoju. Możesz je zdradzić?

Jeżeli chodzi o samorealizację, dotyczy on głównie sfery zawodowej i proszę wybaczyć, ale nie chcę zdradzać szczegółów, ponieważ dwa moje pomysły zostały już przejęte przez inną osobę, nie przez złośliwość, zwyczajnie ktoś wpadł na ten sam pomysł co ja i był szybszy  Mogę jedynie powiedzieć, iż moim marzeniem w tej kwestii jest to, żeby robić to, co się kocha, to, co sprawia wielką radość i ogromną satysfakcję, jeżeli przy okazji pasja zostanie przekuta w sukces i przyniesie jakieś pieniądze to…żyć nie umierać.

Życzę Ci więc powodzenia w realizacji zamierzeń i tego, by przyniosły Ci w sukces.

 

Iwona Pawłowska

 

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Wywiad. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *