W leśnej głuszy

Czy są jeszcze prawdziwe leśniczówki, malownicze siedliska ukryte wśród drzew? Utrwalony za sprawą baśni czy filmów obraz takiego miejsca prześladował mnie od zawsze. Przyszedł czas, kiedy postanowiłam skonfrontować tę świadomość z rzeczywistością i niczym Kordian Słowackiego za sprawą podróży przekonać się o prawdziwej naturze świata, a w zasadzie leśniczówek. Kiedy zwróciłam się o pomoc do fachowca od lasów Jacka Kramarza, szefa Nadleśnictwa Złotoryja, z życzliwością potraktował i mnie
i temat, ale nie wolny był od lekkiej ironii, gdy powiedziałam mu, że chcę zobaczyć prawdziwą leśniczówkę. Co to znaczy teraz prawdziwa leśniczówka? Najlepiej przekonać się naocznie.

Leśna podróż zaczęła się bynajmniej nie od lasu, ale od oczka w głowie pracowników nadleśnictwa, czyli ogródka dydaktycznego i tworzonej właśnie, jeszcze pachnącej farbą sali edukacyjnej. To miejsca, gdzie chętnie przybywają młodzi ludzie, by zobaczyć i poczuć, co można spotkać w lesie. Ścieżka zmysłów, czy tropów, możliwość oglądania ptaków w budkach lęgowych, to nie lada atrakcja dla dzieci, które często las widzą tylko z okna jadącego samochodu. Za część edukacyjną działalności nadleśnictwa odpowiedzialna jest Elżbieta Dudek i to ona właśnie pomaga młodym ludziom zrozumieć las.

Moją leśną edukacją zajął się nadleśniczy. I tak ruszyliśmy w podróż
w poszukiwaniu tej prawdziwej leśniczówki. Nadleśnictwo  Złotoryja obejmuje ogromną przestrzeń, wcale nie pokrywa się z podziałem terytorialnym powiatu. Administruje lasy w powiatach:  polkowickim, legnickim, złotoryjskim, jaworskim, jeleniogórskim, bolesławieckim. My wybieramy się w Stronę Chojnowa, Jaroszówki a potem do Michałowa. Prowadzi tam leśny trakt, trudny do znalezienia przez nieobeznanych z terenem. Po kilku kilometrach jazdy docieramy do celu. Leśniczówka w Michałowie odpowiada mojemu wyobrażeniu o tego typu miejscach. Ukryty wśród drzew, schludny, zmodernizowany 4 lata temu budynek jest bazą dla myśliwych. To tak naprawdę hotel, w którym można spędzić czas w  oczekiwaniu na najlepszy czas do łowów. Leśniczówką łowiecką zawiaduje Piotr Sawkowicz, który nie tylko pełni funkcję gospodarza ale też w razie potrzeby realizuje zajęcia dla szkół. Nadzoruje również Ośrodek Hodowli Zwierzyny.

Nieopodal leśniczówki znajduje się (podobnie jak przy budynku nadleśnictwa) ścieżka zmysłów, po której najlepiej przechadzać się boso, by pod stopami poczuć prawdziwy las. Kawałek dalej jest też mały staw, nad którym
w słoneczne południe latają ważki. Miłośników wędkarstwa bardziej jednak może zainteresować to, co w wodzie, a nie nad nią. Przyznam, że okolica jawi się naprawdę atrakcyjnie, szczególnie w letni dzień, ale podejrzewam, że i zimą może mieć swój urok.

Kontrowersyjne być może jest założenie, że to miejsce dla myśliwych, ale leśnicy mają do kwestii łowieckiej zupełnie inne nastawienie niż ekolodzy. Jacek Kramarz tłumaczy to w ten sposób: koła łowieckie odpowiadają za szkody wyrządzone przez dziką zwierzynę. Rolnicy za zjedzone prze sarny zboże domagają się odszkodowań, bywa, że roszczeń jest tak dużo, że koła łowieckie bankrutują, bo przychód z polowań nie rekompensuje wydatków. Dlatego też kontrola czy regulacja populacji dzikiej zwierzyny jest koniecznością.
W Michałowie poluje się na sarny, jelenie, lisy…

Leśniczówka w Michałowie może też stanowić świetne lokum dla polujących bezkrwawo. Fotografujący przyrodę mogą urządzać tu swoje plenery, a cena noclegu jest na każdą kieszeń. Szczególnie atrakcyjną się jawi, kiedy wziąć pod uwagę warunki zakwaterowania w nowocześnie urządzonych, klimatycznych zarazem, pokojach. Niebagatelna zaleta tego miejsca to brak zasięgu telefonicznego. Jeśli ktoś chce naprawdę odizolować się od świata, choć na kilkanaście godzin, Michałów jest na to ciekawą propozycją.

Kolejnym miejscem na szlaku leśniczówek godnym zobaczenia jest Raków. Do tej wsi zmierzamy leśnym duktem. Gruntowa droga jest szeroka
i utwardzona na podbudowie bazaltowej. Jeden z priorytetów nadleśnictwa
to utrzymanie dróg wśród lasów. Na szczęście pojawiły się fundusze na takie inwestycje. Uwarunkowane to jest koniecznością zapewnienia przejazdu maszynom do wycinki drzew, ale także w razie pożaru – wozom strażackim. Dlatego też tak ważne jest przestrzeganie przez kierowców znaków zakazu wjazdu do lasu, a konkretnie – parkowania na drogach leśnych. Bywa jednak, że leśnicy zezwalają na przejazd tymi drogami mieszkańcom sąsiednich miejscowości czy siedlisk. Większym utrapieniem są crossy czy quady. Szczególnie upodobali sobie polskie lasy obcokrajowcy. Mandaty, jakie mogą dostać za jazdę po lesie, nie robią na nich wrażenia. Dlatego też leśnicy informują o wykroczeniu ambasady, a to już grozi komplikacjami w ich rodzimym kraju. Według Jacka Kramarza to skuteczna metoda na zniechęcenie rajdowców do rozjeżdżania leśnych terenów.

Szeroka droga doprowadza nas w końcu do Rakowa. Tu na skraju wsi znajduje się kolejna leśniczówka i budynek stworzony na potrzeby prewencji przeciwpożarowej. W niewielkim pomieszczeniu przed monitorem dyżuruje pracownica leśnictwa. Do jej obowiązków należy oglądanie jednego najnudniejszych seriali telewizyjnych, bez przerw na reklamę. Latem przez 10 godzin (wiosną i jesienią krócej) obserwuje rozległy teren, wypatrując dymu. Były lata, kiedy dymy widać było dość często, ostatnio jednak na szczęście pożary są rzadkością. Najczęściej wybuchają z winy podpalaczy. I tych świadomych i przypadkowych. Szybkie dostrzeżenie dymu i lokalizacja źródła pożaru zwiększają szansę na uratowanie dużej połaci lasu, a co za tym idzie, również ocalenie życia jego mieszkańców.

Leśniczówką w Rakowie zarządza Henryk Szlapiński a pomaga mu Dariusz Wojtaszuk. Obaj panowie prowadzą kancelarię. Tak to
w nomenklaturze nadleśnictwa się nazywa. Po prostu biuro, w którym prowadzi się ewidencję sprzedaży drewna, robi klasyfikację towaru, rejestruje w systemie, przyjmuje interesantów… Można by powiedzieć – nic ciekawego dla laika. Leśniczówka wyposażona w regały, półki z pokaźną ilością ksiąg
i segregatorów, komputer, urządzenie do transferu danych… nie tak wyobrażałam sobie miejsce wśród lasów. Większe ważenie na mnie robi opowieść o pracy pozabiurowej, czyli tej typowo leśnej. Obowiązków w terenie jest wiele do wykonania. Ich rodzaj zależy oczywiście od aury czy pory roku. Co robi leśniczy? Na przykład kosi trawę i chwasty wśród młodych drzew, by te ostatnie mogły swobodnie czerpać z dobrodziejstwa promieni słonecznych.

Ale zanim wykosi trawę w młodniku, musi wiedzieć, jakie gatunki drzew zasadzić i w jakich miejscach to zrobić. Czasu na sadzenie jest niewiele, wszystko oczywiście wykonuje się wiosną. Akurat wtedy, gdy jest w lesie najwięcej pracy. Henryk Szlapiński pokazuje mi mapę gospodarczo-przeglądową i operat, czyli, mówiąc językiem mniej fachowym, ramową instrukcję obsługi lasu, gdzie znaleźć można informację, ile drzew i jakiego gatunku powinno rosnąć na konkretnym obszarze. Gatunki dobiera się rzecz jasna do warunków glebowych. Kiedy na jakimś obszarze dokonuje się wycinki bądź występują wiatrołomy, uzupełnia się puste miejsca o kolejne drzewa. Ze świeżo posadzonymi roślinami też jest wiele zachodu, to nie tylko wspomniane koszenie, ale też grodzenie przed zwierzyną czy smarowanie gorzkimi przyprawami, aby sadzonka nie została zjedzona przez sarny.

Zimą leśniczy nie odpoczywa. Wtedy nadzoruje wycinkę drzew i stara się zabezpieczyć las przed stratą drzewostanu. Prowadzi też sprzedaż choinek. Niezależnie od pory roku pilnuje również drewna przed kradzieżą, bo chętnych na darmowy opał do kominka nie brakuje. Czasem groźniejsza od złodziei jest sama natura. Na przełomie lat 2007/2008 przeszedł przez nasz teren huragan Cyryl. Była to totalna klęska dla lasu. W ciągu 2 godzin powalił tyle drzew, ile wynosi roczny plan wycinki.

Te braki w drzewostanie wciąż są widoczne, kiedy zmierzamy w stronę Rokitek. Widać też, jak zmienia się las, robi się bardziej wilgotny, dominują olchy, bo teren jest podmokły. Z racji nadmiaru wody trudno było wybudować tu drogę dla samochodów do transportu drewna. Dlatego posłużono się techniką „sandwiczową”, czyli wielowarstwową. Jedziemy tą sandwiczową drogą bez większej obawy o podwozie auta. Las się przerzedza. Po drodze widać coraz więcej stawów. Większość z nich nadleśnictwo oddaje w dzierżawę. Pożytek
z tego jest obopólny, ale korzyść ze stawów mają też ptaki. Oprócz pospolitych kaczek czy łabędzi dostrzec tu można czaplę białą i rybołowy. Nieopodal znajduje się siedlisko bielika. Doliczono się tu 17 sztuk tych ptaków. W okolicy widywany jest też czarny bocian.

Zmierzając w stronę kolejnej leśniczówki, zatrzymujemy się w miejscu, gdzie przed wojną Niemcy wybudowali sanatorium. Dziś po nim w zasadzie nie ma śladu. Uważny obserwator jednak dostrzeże szpaler grabowy i wiekowe lipy, klony lub wiązy, które świadczą o innym niż leśne przeznaczeniu tego terenu
w przeszłości. Idąc między stawami nie potrafię wyobrazić sobie tego miejsca bardziej ucywilizowanego, natura zawłaszczyła wszystko, co kiedyś zagospodarował człowiek, a przecież ostatnie budynki zdewastowano czy wyburzono po wojnie. Zniknęły kaskady, młyńskie koła, malownicze schody,
w zapomnienie popadły otaczane niegdyś estymą źródła, choć, jak twierdzi leśniczy z Rokitek Robert Tomczak, jeszcze do niedawna mieszkańcy wioski przychodzili w to miejsce, by zaczerpnąć wody ze źródła Diany. Leśniczy
z pasją opowiada o historii sanatorium, osady, dokumentując wszystko reprodukcjami dawnych widokówek. Dopiero one pokazują, jak wiele uroku straciło to miejsce za sprawą naszej niegospodarności i powojennych zawirowań.

Ostatni punkt, do którego zmierzamy, to Modła. Tu mieści się kolejna leśniczówka. Stoi przy asfaltowej drodze ciągnącej do wsi. Budynek jest typowym urzędem w wersji mini. Wewnątrz schludny, jasny i nowoczesny.
Po jednej stronie w gabinecie siedzi Roman Książek zawiadujący lasami
w Modłej, po drugiej stronie korytarza swoje biuro ma Robert Tomczak, sprawujący nadzór nad Rokitkami. Dwa w jednym. Wersja oszczędna
i zapewniająca integrację pracowników nadleśnictwa. O wpływy raczej nie mają potrzeby walczyć, więc współpraca przebiega bez burz i zawirowań. Robert Tomczak mówi, że zwykle i tak przebywa częściej w terenie niż w biurze,
bo pracy w lesie nie brakuje.

Kancelaria jest chlubą nadleśnictwa. Dumę szefa wzbudza nowoczesny sprzęt, szczególnie ten ułatwiający przesyłanie danych (jak telefon satelitarny), bo porządek w dokumentach musi być. Barwy pomieszczeniom dodają wiszące na ścianach urocze zdjęcia czy też rysunki wykonane przez dzieci, wszystkie obrazy, rzecz jasna, z lasem w roli głównej.

Ale czy to prawdziwa leśniczówka? Głowy bym sobie za to nie dała uciąć. Nadleśniczy twierdzi, że tak teraz wyglądają te miejsca, ja jednak chyba poszukam dalej.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Iwona Pawłowska

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 odpowiedź na W leśnej głuszy

  1. Natalia pisze:

    Artykuł bardzo ciekawy. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *