W poszukiwaniu prawdziwej leśniczówki…ciąg dalszy

Ostanie poszukiwania prawdziwej leśniczówki tylko częściowo odsłoniły przede mną urok okolicznych lasów i ich przyległości. Zatem wciąż niesyta wrażeń, zgodnie z obietnicą daną czytelnikom, postanowiłam przemierzyć kolejne połacie terenu złotoryjskiego nadleśnictwa. Zasobna w fachową wiedzę swojego przewodnika, nadleśniczego, Jacka Kramarza i jego zdolny pokonać bezdroża samochód, udałam się na południe.

Pierwszym etapem leśnych peregrynacji stał się Nowy Kościół. Tutejsza leśniczówka ukryta jest na końcu wsi. Jadąc od strony Złotoryi, należy przed „Zajazdem pod bocianem” skręcić w lewo kierować się aż pod sam las. Stylowy budynek leśniczówki służy jednocześnie za biuro i mieszkanie. Na dodatek mieszkają tu dwie rodziny: emerytowany leśniczy pan Antoni Stec i obecnie sprawujący tę funkcję Tomasz Stolarczyk. Pan Antoni ma możliwość mieszkania tu dożywotnio. Nawet trudno byłoby mu zamieszkać gdzie indziej. Kocha te lasy. Pochodzi z rodziny z tradycjami, prawie wszyscy mężczyźni pracowali w nadleśnictwie, jego ojciec zarządzał lasami w Wojcieszowie, brat też był związany z tą firmą…

Polityka mieszkaniowa Lasów Państwowych ułatwia życie pracownikom firmy. Każdy leśniczy i nadleśniczy czynnie sprawujący swą funkcję może liczyć na mieszkanie służbowe. Dodatkowo remont czy modernizację takiego domu finansuje nadleśnictwo, więc jest to na pewno jeden z czynników, który jak magnes przyciąga kandydatów do pracy.

Jednak przywilej posiadania mieszkania służbowego jest też obowiązkiem, a czasami też utrapieniem. Szczególnie zimą daje się to we znaki, gdy śnieg zasypie drogi, a na stanie leśniczy ma przychówek w postaci małoletnich dzieci, które trzeba zawieźć do szkoły, czy nie daj Boże, do lekarza. Jacek Kramarz pamięta jak dowoził kiedyś pracownikowi chleb i pampersy dla dziecka, bo tamten nie mógł swoim autem przebić się do cywilizacji.

Mieszkanie w leśniczówce to bycie cały czas w pracy. Są takie okresy, kiedy mimo mrozu bywa gorąco, to czas sprzedaży choinek. Jacek Kramarz mówi, że wtedy angażował całą rodzinę, bo sam nie dawał rady. Ale to było bardzo sympatyczne – dodaje – magia  świąt na pewno temu sprzyjała. Pamięta też, ze kiedyś o 3 nad ranem przyszło mu sprzedawać drewno gorliwemu klientowi. Akurat nadleśniczy wybierał się na polowanie, gdy przybył do niego człowiek, który do Wilkowa wędrował aż ze Stanisławowa, bo chciał się ustawić pierwszy w kolejce do zakupu. Nie pozostało nic innego, jak tylko sprzedać mu to, po co przybył. W uznaniu za determinację i trud.

 

Jedziemy dalej. Teraz czeka nas wizyta w szkółce w Wojcieszowie Dolnym. Tam w jednym budynku mieści się kancelaria leśnictwa Podgórki i biuro leśniczego zajmującego się hodowlą sadzonek. Jacek Kramarz nazywa to oddziałem położniczym nadleśnictwa. Tu rodzą się i dorastają sadzonki rozmaitych drzew. „Położnikiem” jest Stanisław Kmita.

Nadleśnictwo pozyskało fundusze na restytucję jodły i wybudowanie rampy deszczującej. Rampa ułatwia podlewanie, nawożenie, opryskiwanie, jest w pełni zmechanizowana. Na specjalnych konstrukcjach, podestach dorastają sadzonki. Nie mogą dotykać gleby, system korzeniowy obrasta tylko tę część ziemi, jaką im dostarcza specjalna doniczka.  Dominuje jodła, ale są też buki, dęby, świerki. Nadleśnictwo Złotoryja posiada własną bazę nasienną ale  pozyskuje także nasiona z innych placówek. W tym roku zebrano prawie półtorej tony szyszek, co dało120 kilogramównasion, a te przechowuje się w Leśnym Banku Genów w Kostrzycy. Stamtąd w miarę potrzeb przywozi się je do Wojcieszowa. Po około 3 latach sadzonka gotowa jest do zadomowienia się w lesie.

Na terenie szkółki jest też stacja meteo, która gromadzi dane, a te odbiera leśniczy siedząc u siebie w domu i wtedy wie, czy pada czy wieje czy mrozi…Przymrozki mogę skomplikować pracę na szkółce, bo młode sadzonki są bardzo wrażliwe na niespodziewane obniżenie temperatury, dlatego w takich przypadkach uruchamia się deszczownię lub robi sztuczną mgłę, która otula rośliny.

Stacja meteo pozwala także na monitorowanie stopnia zagrożenia pożarowego i kierunek wiatru, co dla leśniczego jest wiedzą fundamentalną, szczególnie latem.

Nieopodal kancelarii stoi inny budynek, to chłodnia. Tu przechowuje się w workach papierowych sadzonki, już w pełni ukształtowane, ale czekające na właściwą porę roku, czyli wiosnę. W chłodni też można w beczkach przechowywać nasiona.

Rocznie wysadza się w naszym nadleśnictwie 400 – 500 tysięcy drzewek. Część z nich się pewnie nie przyjmie, część zjedzą lub uszkodzą zwierzęta. Ale to nie one najbardziej irytują leśników. Częściej to ludzie okradają las.

Kradzieże drewna to jedno z tych zdarzeń, które spędzają sen z powiek leśnikom. Co prawda od szukania złodziei jest straż leśna, ona ma pieczę nad całym majątkiem leśnym, ale i leśniczy pilnuje by nic mu ze stanu nie ubyło. Najczęściej ginie drewno kominkowe.

Czasem złodzieje nie są tak przebiegli, jak im się wydaje i bywa, że zostają przydybani niemal na gorącym uczynku. Takie go pecha miał jeden amator cudzego, gdy na miejscu kradzieży zostawił swoje dokumenty, które jak GPS doprowadziły straż leśną do jego domu.

Ale byli też i tacy spryciarze, którzy busem przywozili do lasu konia, by siłą jego mięsni ściągać co ładniejsze drewno użytkowe, które potem odsprzedawali stolarzom. Ale i oni wpadli.

Jak można udowodnić, że drewno jest kradzione? Są sposoby, tradycyjny to porównywanie słojów pnia i uciętego kawałka, ale jest też metoda nowoczesna, czyli sprawdzanie kodu DNA obu części drzewa. Za taką ekspertyzę zwykle płaci złodziej, więc lepiej by się przyznał  do winy, zanim zastosuje się kosztowne procedury. Jak mówi Jacek Kramarz, zwykle perspektywa ponoszenia kosztów przez złodzieja skłania go do szczerości.

 

Gawędząc o ludzkich szkodnikach dojeżdżamy do Wojcieszowa Górnego, a konkretnie do położonej z dala od miasta kolejnej leśniczówki. To jest jeden z tych budynków, który sprawia wrażenie tradycyjnego domu leśnika. Otoczenie drzew tylko podkreśla właściwy wizerunek tego miejsca. Budynek został niedawno odnowiony. Dumą nadleśniczego jest cyklinowany tynk zewnętrzny. Został on odtworzony z dużą dokładnością i dbałością o oryginalną strukturę. Uroku leśniczówce dodaje drewniane poddasze i wielospadowy dach. Dość interesująco wygląda też budynek gospodarski będący imitacją domu szachulcowego. To mogłaby być leśniczówka z moich imaginacji. Niestety nie mam możliwości zobaczyć jej wewnątrz z powodu nieobecności gospodarza. Pozostaje tylko wyobraźnia.

Ruszamy dalej. Wracamy w stronę Złotoryi, ale przez Sokołowiec do Proboszczowa.

Zanim dotrzemy do kolejnej leśniczówki, oglądamy najnowsze inwestycje nadleśnictwa. Są to zbiorniki wodne ukryte w lasach. Na ich budowę pozyskano środki w ramach programu mała retencja górska  (urozmaicone ukształtowanie terenu nadleśnictwa). Program ułatwia prowadzenie gospodarki wodnej na terenie leśnym. Zapobiega się w ten sposób spadkowi wód gruntowych. Roślinność nie wysycha tak szybko w razie suszy, bo woda dłużej pozostaje w lesie. Na dodatek te oczka wodne różnej wielkości pozwalają na mnożenie się lubujących się w wilgotnych środowiskach przedstawicielom fauny. Już oczyma wyobraźni widzę chmary ważek unoszących się wiosną nad tymi małymi stawami.

Leśnymi duktami a potem polnymi wertepami zmierzamy do Proboszczowa. Nadleśniczy uprzedza mnie, że tam na pewno nie zobaczę leśniczówki ze swoich marzeń. Będzie raczej nowocześnie. Dlaczego? Interes ekonomiczny czasem przeważa nad sentymentem i dlatego stylowa, malownicza leśniczówka w Proboszczowie w zagrodzie frankońskiej kilka lat temu przestała istnieć. Koszty remontu, ogrzewania były tak astronomiczne, że wybudowanie nowej kancelarii w tej wsi okazało się bardziej racjonalne niż utrzymywanie przy życiu zabytkowego domu. O losie leśniczówki przeważył dach sąsiedniego budynku zagrody, który nie wytrzymał próby czasu i zawalił się. Okazało się, że za remont zabudowań  trzeba by było zapłacić około 2 milionów złotych, a wybudowanie od podstaw kancelarii kosztuje 160 tysięcy. Teraz poprzednie lokum leśniczego czeka na nabywcę z grubym portfelem i pomysłem na zagospodarowanie przestrzeni. A ja mam okazję zobaczyć pachnące nowością biuro w którym urzęduje Konrad Leszczyński.

Typowe biuro wyposażone jest jeszcze w pokój socjalny, który niewiele różni się od zwyczajnej kuchni oraz łazienkę. Można tu normalnie mieszkać, tym bardziej, że strop nad kuchnią kryje niespodziankę. Leśniczy otwiera drzwi w suficie i wyciąga drabinę, która prowadzi na poddasze. Ogromna przestrzeń nad całą kancelarią wymaga jeszcze zagospodarowania, ale w razie czego można nawet tu przenocować, tłumaczy Konrad Leszczyński. Leśniczówka choć nowoczesna, jest przytulna i na pewno funkcjonalna. Gospodarz czuje się szczęśliwy, że zamienił lokum i nie musi już odmrażać sobie zimą rąk tak, jak to było w poprzednim biurze.

Wracając z Proboszczowa, mijamy pola, a na nich gdzieniegdzie sarny. Dla mnie to dość interesujący widok, ale nie wszyscy cieszą się tak samo z obecności tych zwierząt. Jak się okazuje nadmiar zwierzyny bywa kłopotem. Szczególnie dla kół łowieckich bankrutujących z powodu konieczności wypłacania odszkodowań rolnikom za spustoszenia powodowane przez sarny, jelenie czy dziki.  Leśne zwierzęta mnożą się nadmiernie, a spowodowane to jest brakiem naturalnego zagrożenia. Gdyby były tu wilki, wtedy może wszystko wróciłoby do normy. Nadleśniczy twierdzi, że obecność wilków na naszym terenie to tylko kwestia czasu. Już powoli przeprawiają się z Borów Dolnośląskich przejściami dla zwierzyny przez autostradę i rozglądają się po nowych dla siebie lasach. Na razie jednak wracają, ale kiedy zwietrzą nadmiar jeleni i saren, to kto wie, czy nie zostaną tu na dłużej. A wtedy nazwy: Wilcza Góra czy Wilków wreszcie będą uzasadnione.

 

Podróż tropem leśniczówek kończymy w Jerzmanicach. Piękne to miejsce. Dom leśniczego Aleksandra Didenkowa ukryty jest u stóp lasu i pagórków. To kolejny budynek, który budzi tęsknotę za życiem w lesie. Ale też następny, którego nie zobaczę wewnątrz. Tym razem gospodarz jest i chętnie ze mną rozmawia, ale w środku leśniczówki właśnie trwa remont, więc oglądanie tego bałaganu nie byłoby wskazane. Leśniczy cieszy się z obecności szefa, bo może ustalić szczegóły remontu. Finansowanego oczywiście przez firmę.

 

Moja podróż dobiegła końca. Nie wiem czy znalazłam leśniczówkę z bajki, ale mam pewność, że te kilka godzin podróżowania po lasach pokazało mi, jaki zawód mogłabym wybrać w drugim wcieleniu. Przynajmniej miałabym z głowy problem mieszkaniowy 😀

 

Iwona Pawłowska

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *