Renowatorzy

Już kiedyś pisałam, że Dobków to miejsce wyjątkowe, skupia w sobie ludzi nietuzinkowych, utalentowanych, obdarzonych pasją. Na dodatek potrafią zarazić swoim entuzjazmem innych.

 

Tym razem droga zawiodła mnie do małego domku przy skraju szosy. Mieszkają
tu Irena Tchorowska i Zinoviy Harbar, konserwatorzy zabytków. Dom jest jednocześnie
ich pracownią. Obszerne i widne pomieszczenie na parterze to pole ich twórczego działania. Pracownia przypomina atelier malarza, rzeźbiarza i sztukatora jednocześnie. Na środku leży jedno ze skrzydeł ołtarzowego tryptyku, który właśnie podlega renowacji. Zinoviy uzupełnia zaprawą gipsowo-klejową ornamenty w ramie. Musi dopasować wzór do oryginalnego
a potem pędzlem z wiewiórczego włosia nanieść złoto płatkowe. Jeszcze dużo pracy przed nim. Na razie trudno sobie wyobrazić efekt końcowy, patrząc na zdewastowane skrzydło ołtarza. Pod ścianą czekają już kolejne detale czekające na uleczenie ze szkodliwej działalności czasu lub ludzi. Zinoviy pracuje w drewnie, kamieniu, czasem też dorabia metalowe zamki czy okucia.

Pracy teraz jest dość, ale nie zawsze to tak wygląda. Uprawiający wolny zawód muszą liczyć się z tym, że raz są tłuste miesiące czy tygodnie a innym razem – chude. Brak stabilności w tym fachu nieco doskwiera, ale z drugiej strony daje poczucie wolności.

Zinoviy do Polski przyjechał za pracą. Na Ukrainie skończył Instytut Sztuk Pięknych, (wówczas ZSRR). Namówił go kolega, tłumaczył niezdecydowanemu, że w Polsce jest ładnie, ciekawie. Zinoviy nie był zachwycony perspektywą pozostawienia kraju, tym bardziej, że akurat dostał jakieś zlecenie. Jednak perswazja kolegi była na tyle skuteczna, że spakował manatki i wyruszył na Zachód. Pierwsza myśl – pojadę na miesiąc i wrócę do domu. Najpierw obawiał się, że będzie pracować przy freskach – a nie bardzo za tym przepada: jest jak na budowie, kurz, rusztowani – mówi. Zaraz potem okazało się, że czeka na niego prospekt organowy w Krzeszowie. Takie zadania Zinoviy uwielbia. Praca w drewnie jest dla niego najciekawsza. Prospekt zajął mu cały rok, w tym czasie mieszkał w domku konserwatorskim przy klasztorze krzeszowskim. Tam spotkał Irenę.

 

Irena pochodzi ze Świerzawy. Skończyła Szkołę Rzemiosła Artystycznego
w Cieplicach. Skromnie twierdzi, że to nie jest wykształcenie, jakie by ją satysfakcjonowało, ale stoi za nią doświadczenie i talent. Fachu nabywa się pracując, cieszy się, że trafiła pod skrzydła Marii Lelek-Pietrzak. Ona nauczyła ją rzetelnie wykonywania zawodu a i teraz wspomaga Irenę, dostarczając kolejne zlecenia. Dzięki temu mogą funkcjonować bez większej troski o jutro. Choć bywało też tak, że musieli – co za paradoks – za chlebem jechać na Wschód, do samej Moskwy. Mimo wszystko Zinoviy nie żałuje przyjazdu do Polski.
W końcu tu spotkał Irenę.

 

 

Małżeństwo ma też udział w odnawianiu zabytków złotoryjskich. W Złotoryi mieli
do wykonanie duże zadanie. Konserwowali kościół pod wezwaniem NNMP. Tam pracowali między innymi nad amboną. Wykonując zlecone prace, przez przypadek odkryli datę wykonania(?) ambony i inicjały, które pewnie zostawił sam autor. Nad amboną pracowali ponad 2 miesiące. Najpierw dorobili uszkodzone elementy drewniane na górze. Potem konserwowali postaci apostołów wykonane w kamieniu. Poza amboną zajęli się też piaskowcowymi cenotafami (symboliczne epitafia) znajdującymi się w prezbiterium. Irena pracowała też nad odnowieniem herbu Piastów w kluczu sklepienia. Nie była to łatwe, bo nie dość że pracowała na rusztowaniu, to jeszcze na postawionym tam stołku, bo do sklepienia brakowało nieco centymetrów. Ale nie była to największa wysokość, na jakiej się wznosiła, jeszcze wyżej było w Krzeszowie, gdzie odnawiała freski.

 

Pracując z zabytkami czują dużą odpowiedzialność. Mają świadomość, że każda rzecz jest cenna i trzeba tak nad nią działać, by jak najmniej zaszkodzić, a przecież wypadki się zdarzają. Czasem przez zastosowanie złego materiału czy preparatu, trzeba poprawiać to, co już wydawało się wykończone. A to farba odpada, a to coś się łuszczy…Nie było jednak zlecenia, które przerosłoby ich możliwości. Obecny wygląd bazyliki w Krzeszowie o tym świadczy, choć Zinoviy uważa, że jest tam teraz zbyt ładnie, wręcz za słodko. Oboje są zwolennikami konserwacji zachowawczej, czyli takiej by zabytek nie ulegał destrukcji, ale zachował klimat starości.

 

Czym mają ochotę się zająć najbardziej? Zinoviy mówi, że tym, czego w danej chwili nie robi. Jak cały czas pracujesz w drewnie, to nachodzi cię ochota, by coś pomalować – mówi. Każda odmiana jest zdrowa i zapobiega znużeniu pracą.

 

Mieszkają w Dobkowie, bo tu był do wynajęcia dom. Urządzili go z artystyczną fantazją.
W salonie stoją malowane stare szafy, oczywiście odnowione przez gospodarzy.
Z nieużywanej maglownicy, zrobili biurko. Półki zdobią lichtarze a ściany – stare obrazki. Kiedyś więcej kupowali staroci, ale teraz się boją, że kiedy przyjdzie im się przeprowadzać, to będzie kłopot. Można powiedzieć, że zaszyli się na końcu świata, z dala od dużych miast, gdzie pewnie artyści maja lżej, lepiej. Ale im to nie przeszkadza, jak sama Irena mówi – nasza praca polega na tym, że jesteśmy przez kilkanaście godzin skupienie na detalach, na pracy, to rodzaj izolacji od świata. Dlatego też trochę zdziczeliśmy i to miejsce, gdzie cisza, spokój, natura blisko, jest dla nas najlepsze.

 

Ta cisza i kojąca atmosfera to chyba przyczyny, dla których Dobków przyciąga ludzi
o wyjątkowej wrażliwości. Dlatego mam wrażenie, że to nie jest ostatnia moja dziennikarska wizyta w tej wsi.

 

                                                                                                                    

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *