Z pamiętnika kwestarza

fot. Bartosz Jeziorski

 

Wczoraj po raz drugi wyszłam na ulicę. Wyszłam z puszką i wcale nie Pandory. Bo Pandora ze mnie żadna. Zaopatrzona w ten kwestarski gadżet przemierzałam wszerz i wzdłuż złotoryjski rynek, namawiając przechodniów do wrzucenia choćby złotówki w puszkę, która z założenia miała się wypełnić gotówką, a mówiąc w przenośni – nadzieją dla chorej, poddawanej trudnej rehabilitacji Izy – dziewczynki z pobliskiej wsi. Miałam już za sobą doświadczenie z poprzedniej akcji Naszego Rio. Wiedziałam, że nie jest to zadanie łatwe ani budujące. Dlatego z obawą i tremą ponownie podjęłam się tego obowiązku w piątkowe wrześniowe popołudnie. Nie chcę tu pisać o całej akcji, bo o tym rozpisują się już pewnie lokalne portale. Podzielę się jedynie swoimi wrażeniami jako kobiety w średnim wieku, która na co dzień nikogo nie musi prosić o pieniądze. Właśnie…prosić. Bo tu zaczynają się schody. Jak to zrobić, by nie czuć upokorzenia, szczególnie, kiedy zagadywani przechodnie mijają mnie bez słowa? Traktują jak natręta lub – w lepszej wersji – jak powietrze? Jak reagować, gdy proszony mówi: „nie”? Nie zostaje nic innego, tylko podziękować z uśmiechem na twarzy, licząc na to, że nie wzięli mnie za naciągacza, który myśli, że sobie poużywa na ludzkiej naiwności. Nawet identyfikator nie czynił mnie bardziej wiarygodną dla sceptyków. Przecież każdy może teraz sobie wydrukować, co chce.

Kilka nagabywanych przeze mnie osób odpowiadało, że im też jest ciężko, a nikt na nich nie zbiera, że teraz to wszyscy czegoś chcą, że renta taka licha, że to wina Tuska, że ….

Gdyby to były jedyne reakcje, z jakimi się spotkałam, pewnie zachwiałyby mi wiarę w ludzi i zepsuły nie tylko wieczór, ale i pewnie mocno nadszarpnęły mój system nerwowy.

Na szczęście byli też tacy złotoryjanie, którzy na moją kwestię: „podzieli się pan/pani choćby złotówką?” Mówili ze zdziwieniem: „złotówką?” I wyciągali banknot 10 lub 20 złotowy. A to wcale nie byli miejscowi krezusi. Tym bardziej radowała mnie ich reakcja i dodawała skrzydeł, więc z większą energią dreptałam po rynku. Na swojej drodze spotkałam i takich, którzy mówili, że nie mają gotówki, ale zaraz pójdą do bankomatu i wrócą do mnie. Niektórzy faktycznie wracali. Inni po chwili namysłu otwierali portfele i wysypywali wszystkie drobne, jakie znaleźli. Nie gardziłam żadną monetą. Nawet obcą walutą, bo taka też się zdarzyła.

Najwięcej emocji budziły spotkania ze znajomymi, którzy ze zdziwieniem patrzyli na moje „żebractwo”. Zdarzyły się i takie komentarze: „Znowu zbierasz na szpilki?” Nie było w tym jednak za grosz złośliwości, a raczej przejaw poczucia humoru. A o dobry humor trzeba było zadbać, bo on, dystans i autoironia zdecydowanie ułatwiały mi to niecodzienne zadanie.

Na koniec pokuszę się o małą laurkę dla złotoryjan. Mimo wszystko więcej w nas życzliwości niż obojętności. I niech tak zostanie. Bo nigdy nie wiadomo, na kogo trzeba będzie kwestować następnym razem.

 

P.S. Dziękuję moim uczniom, że mnie nie zawiedli, ale lepszych ocen za to niechaj nie oczekują :D.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *