Jesienne marudzenie ;)

I znowu, jak co roku od lat jestem w Karpaczu. Niezmiennie, jak to u progu jesieni, jest prawie słonecznie i z tęsknotą spoglądam – w chwili wolnej od składania liter – za okno, gdzie przewalają się nad szczytami warstwy skłębionych chmur. Nie widać Królewny Śnieżki, ale to dobrze, bo po co miałaby mnie nęcić. I tak pozostanie tylko mirażem, bo nie turystycznie przyjechałam tu, a naukowo się spełniać. No dobrze – przesadziłam. Do spełnienia nie dojdzie, bo naukę to zafundowałam młodszej generacji, a ja w roli edukatora występuję na tej scenie. Bo z masochistycznym zacięciem, chorobliwym uporem co październik pakuję manatki, by zadręczać młódź wszeteczną prozą i poezją, co ma im otworzyć serca, umysły i …drogę na studia. I co roku mówię sobie – nigdy więcej, by po kilkunastu miesiącach zapomnieć, co mówiłam. Ale nie o tym chciałam – bo potem ktoś powie, że skarżę się na swój los…(„Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem”)…

Chciałam o maturze. Bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, by ją zdali, by dobrze zdali, by wyniki usatysfakcjonowały mnie, ich, rodziców, dyrekcję, powiat, naród…Bo matura to narodowy problem, szczególnie ostatnio. Jak wyszła? Mało kto nie wie. Ale dlaczego tak wyszła? Wiedzą nieliczni – ci na spodzie piramidy – nauczyciele. Tylko czy ktoś ich pyta o zdanie? Czy ktoś zadał sobie ten niewdzięczny trud i pochylił się nad zdaniem polonisty, matematyka z prowincjonalnego liceum? 😛

Skoro nie, to niepytana powiem, co mi leży na trzewiach („łyse góry wątroby, pokarmów białe wąwozy..”). Zostało nam siedem miesięcy do matury. Zaznaczam, że do nowej jej wersji, eksperymentalnej formuły egzaminu. Ten rocznik będzie przecierał szlaki, chlastał maczetą liany i powoje, by innym, młodszym było raźniej. Co więcej będzie się przez ten gąszcz przedzierać po omacku, bądź w szarej mgle. Dlaczego? Bo kiedy obecni trzecioklasiści, siedzący tu ze mną w Karpaczu, przyszli do liceum, nikt z nich ani nas – nauczycieli nie wiedział, jak ma wyglądać matura 2015. Nie było żadnych publikacji, które by wskazały, podpowiadały, jak należy teraz przygotować uczniów, jaką formułę będzie miał egzamin i jak mogłyby wyglądać ewentualne arkusze maturalne.

W lipcu 2013, czyli po 10 miesiącach nauki tego rocznika ukazał się, dzięki Bogu i pani minister, informator. Wreszcie wiele stało się jasne, ale niejasne nadal było, dlaczego dopiero teraz. Nic to – coś już rozjaśniło się w głowach nauczycieli i z zapałem zaczęli od września uczyć „po nowemu”, bo stare było złe – jak to ze starym zawsze bywa. I w sumie nie byłoby czego się czepiać, gdyby nie fakt, że nie bardzo ci nauczyciele mieli z czego uczyć. Podręczniki były. Owszem nowiutkie, do nowej podstawy programowej – jak zapewniano, ale de facto to były stare wersje po liftingu graficznym. Dobry nauczyciel nawet sobie bez podręcznika poradzi, więc szat nie rozdzierałam, ale kto zna formułę nowej matury, to wie, że bez materiałów ćwiczeniowych zwanych arkuszami, daleko się nie zajdzie. A tych nie było. Bo skąd. Wydawnictwa nie przygotowały, bo też czekały na wytyczne ministerstwa. A proces redakcyjny i edytorski trochę trwa. Zatem teraz we wrześniu wreszcie pojawiły się publikacje, które mają pomóc nam wszystkim zdać maturę.

W czerwcu ktoś będzie lamentował, że nie wyszło tak, jak miało wyjść, bo młodzież za głupia. Czy na pewno to o młodzież chodzi? Czy w ogóle o młodzież tu chodzi? Ale ja jestem dobrej myśli, bo przecież w innym wypadku nie siedziałabym tu i nie zapładniała umysłów poezją, prozą …i nie ważyła się na: „zuchwałe nazywanie rzeczy po imieniu, rozwiązłe analizy, wszeteczne syntezy, pogoń za nagim faktem dziką i hulaszczą, lubieżne obmacywanie drażliwych tematów”

I znowu wyszło, że marudzę 😀

Ten wpis został opublikowany w kategorii Felieton. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *