Na tropach złotoryjskich atrakcji

Niniejszą rozmową z Sylwią Dudek-Kokot, przewodniczką po Złotoryi i okolicach rozpoczynamy cykl poświęcony turystyce regionalnej.

 Iwona Pawłowska: Złotoryja jest atrakcyjna dla turystów?

Sylwia Dudek-Kokot: Na pewno nie to taka Mekka jak Szklarska czy Karpacz. Złotoryja to miasto, które ma swój urok i turyści nas odwiedzają. Trzeba też zaznaczyć, że turystyka się zmienia.

 

W jakim sensie się zmienia?

Zmieniają się oczekiwania turystów. W ciągu tych 18 lat, od kiedy pracuję w tej branży, widzę pewne przeobrażenia. Turyści maja większe wymagania. Teraz ludzie chcą uprawiać turystykę tematyczną. Kiedyś zwiedzali wszystko po kolei, teraz koncentrują się na określonym zagadnieniu, na przykład interesuje ich tylko geologia. Kiedyś miałam małą grupkę, która chciała poznawać miasta lokowane na prawie magdeburskim i szukała wspólnego mianownika dla tych miejsc.

 

Kto najczęściej podróżuje?

Najwięcej mam grup starszych, emeryckich. Robi się już u nas tak jak w Niemczech. Wiadomo, że do takich turystów trzeba podchodzić delikatnej, nie wolno chi zmęczyć długotrwałym chodzeniem, trzeba więcej podwozić. Wielu z nich to emerytowani nauczyciele. I są to najtrudniejsze grupy J

 

Dlaczego?

Brakuje im subordynacji. Są jak dzieci w szkole, nie słuchają i chcą wszystko robić po swojemu. Inną trudna grupą są gimnazjaliści, ale ja miałam szczęście trafić też na cudownych młodych ludzi. I uważam, że to, co mówi się o gimbazie, należy między bajki włożyć. Owszem, są tacy, których nic nie interesuje i na wycieczce są za karę. Najczęściej pytają o to, czy jest tu jakieś centrum handlowe. Kiedyś miałam ciekawą sytuację na Grodźcu. Była to wycieczka kilkudniowa i młodzież postanowiła zamówić sobie na wieczór pizzę. Tłumaczyłam im, że najbliższa pizzeria jest w Złotoryi, ale oni byli mądrzejsi – wyszperali adres w Internecie (bo zabrali oczywiście ze sobą laptopy) i zamówili dostawę. Kiedy przez dłuższy czas nie przyjeżdżała ta pizza, zadzwonili ponownie i okazało się, że dostawca czeka pod jakimś adresem, tylko problem polegał na tym, że to nie był ten Grodziec, tylko jakieś miasto w Polsce o tej samej nazwie, gdzieś na Śląsku.

Uważam, że zachowanie grupy w dużym stopniu zależy od nauczyciela. W ubiegłym roku miałam taka wspaniałą grupę z Sycowa. Młodzież była wpatrzona w swoją panią jak w obrazek. A była to kobieta dość zasadnicza, ale nieobrażająca uczniów i bardzo szanująca ich, na dodatek komunikatywna. Jej podopieczni zachowywali się nienagannie, byli zainteresowani zwiedzaniem, a kiedy już nawet byli zmęczeni, nie przeszkadzali. Tylko wymarzyć sobie taką grupę.

 

Ma Pani jakąś metodę na młodych ludzi?

Dzieciaki z podstawówek uwielbiają słuchać historii sprzed wieków. Najlepiej mrożących krew w żyłach. Lubią też słuchać o dawnych obyczajach. Szczególnie o takich zwyczajach, których dziś nie ma, na przykład o karze śmierci i jej wykonywaniu. Owszem, są przewodnicy, którzy nie opowiadają legend, trzymają się faktów.

 

Jak Pani reaguje, gdy widzi słabnące zainteresowanie grupy?

Grupy, do których trzeba mieć anielską cierpliwość to są tak zwane wycieczki integracyjne z zakładów pracy. Najczęściej są dzień po dość zakrapianej imprezie i kiedy im coś opowiadam, to proszą, by robiła to ciszej J. Czasem Nawe część nie wychodzi z autokaru, bo odsypia zarwaną noc. Ale takich grup na szczęście jest mało.

 

Co w Złotoryi podoba się turystom najbardziej?

Przede wszystkim miasto. Miasto podoba się wszystkim. Kiedyś jeszcze atrakcją był Wilkołak. Teraz już tam nie oprowadzam wycieczek, ponieważ dostęp do rezerwatu jest mocno utrudniony. Żeby zobaczyć róże wulkaniczną, trzeba prawdopodobnie wystosować pismo do kopalni.

Wiele grup przyjeżdża, by zwiedzać Vitbis. Dzieciom się tam bardzo podoba, dorosłym mniej – narzekają na gorąco i zapachy chemikaliów podczas procesu produkcji bombek.

Chętnie turyści zwiedzają sztolnię. Mimo, że jest bardzo surowa i nie ma tam wielu dodatkowych atrakcji.

Wycieczkom podoba się, że Złotoryja jest kolorowa, czysta, zadbana i na tle ościennych miast wypada bardzo dobrze. Mimo, że na przykład Jawor ma więcej atrakcji, to jednak nie są one tak wyeksponowane. U nas wiele zabytków jest skupionych obok siebie, nie ma dużych odległości, można się przespacerować od jednego do drugiego miejsca.

 

Wszystko się podoba? Bez wyjątku?

Nie. Turyści narzekają na budynek pod basztą. Kiedyś ekipa z Niemiec była wręcz w szoku, że coś takiego wybudowano w okolicy baszty. Pytali, kto na to pozwolił, by zakryć zabytek.

Ja tego nie komentuję, bo nie robię tego z założenia.

Nie podoba się też Reymont. Wszyscy się pytają, po co on tu stoi. Jaki ma związek z miastem? Co to w ogóle przedstawia?

 

Jak turyści oceniają bazę gastronomiczną miasta?

Jeśli Złotoryja jest na trasie wycieczki, to często posiłki dla grup są w Złotym Lesie. To dość częsta praktyka, ponieważ turyści wybierają sobie trasę miedzy wulkanami J.

 

No właśnie, Złotoryja częściej kojarzy się z wulkanami czy ze złotem?

Złoto – to etykieta miasta, ale coraz chętniej wspomina się o wulkanach. Ten wątek wybierają grupy tematyczne. Mamy tu ciekawą geologię i jest tyle atrakcji, że chyba nigdzie indziej w Polsce tego nie ma. Dalsze okolice miasta to znowu bogactwo pałaców i zamków.

 

Jak starsi Niemcy – Goldbergerzy, reagują na widok dzisiejszego miasta?

Zdarzało mi się oprowadzać rodzinę Feige – potomków byłego burmistrza Złotoryi. Byli zaskoczeni, że tyle pamiątek zostało po ich przodkach. Podobało im się bardzo. Robili zdjęcia – potem mi je nawet przysłali. Jest wielu turystów szukających swoich korzeni. Na przykład wiedzą, gdzie ich rodzice pracowali lub mieszkali, ale kiedy zwiedzają miasto widzą, że tych budynków już nie ma. W ich miejscu stoją nowe zabudowania. To jest trudne dla nich. Ale trzeba przyznać, że z sympatią patrzą na miasto, są komunikatywni…Czasem i ja pozyskuję od nich wiele informacji. Niestety, nie zawsze te historie da się zweryfikować.

Jedyne rozczarowania dotyczą widoku Wilkołaka. Zapamiętali tę górę zupełnie inaczej – dziś ze smutkiem patrzą na to, co zostało z niej.

 

O jakiej porze roku przyjeżdża do nas najwięcej turystów?

Złotoryja jest specyficznym miejscem. Poza typowymi terminami, czyli maj-czerwiec i wrzesień-październik, my jeszcze gościmy turystów w listopadzie i grudniu. Związane jest to z Vitbisem. Dziennie wtedy stoi pod fabryka kilkanaście autokarów. Jedna grupa wchodzi, druga wychodzi. Zwiedzanie traw około 20 minut, ale zakupy w sklepie firmowym znacznie dłużej.

 

Co w rankingu miejsc godnych polecenia plasuje się najwyżej?

Turyści uwielbiają Grodziec. To zamek, w którym panuje interesujący klimat, nie ma sztywności typowej dla innych zabytków, można tu naprawdę odkryć atmosferę dawnych czasów. Wysoko plasuje się też Ostrzyca, no i wspomniana już wcześniej Wielisławka. Miejscem z dużym potencjałem jest Leszczyna. Oprowadzam turystów po ścieżce dydaktycznej – tam można się wyżyć geologicznie i przyrodniczo (paproć języcznik zwyczajny – to wręcz rarytas dla miłośników biologii). Uwielbiam też dawny folwark, koło którego rosną piękne kasztanowce. Cudne miejsce. Inny takim, które mogłoby żyć z turystyki, jest Rosocha z ruinami dawnej radiostacji i Chatką Marianówką.

 

Jakie pamiątki wywożą turyści ze Złotoryi?

No właśnie. Brakuje nam produktu regionalnego. W Przemkowie jest mód wrzosowy, w Bolesławcu ceramika, we Lwówku – agaty. A u nas? Jedynie są bombki z Vitbisu – ale po nie trzeba jechać do fabryki. Nie każdy trafi.  Przydałby się taki sklep w centrum. No i przydałby się jeszcze inny produkt kojarzony z miastem. Turyści w tej sytuacji kupują wydawnictwa, książki, albumy…

 

Jakie miejsca noclegowe wybierają podróżni?

Wszystko zależy od zasobności portfela. Dużą popularnością cieszy się schronisko na Kolejowej. Mają tam naprawdę spore obłożenie. Jest tanio i schudnie. Przeciętny turysta wybiera też pałacyk nad zalewem lub Pensjonat przy Miłej. Hotel Qubus ma już wyższe ceny, ale też nie narzeka na brak gości. Śpią tu przeważnie turyści zagraniczni. Bardziej majętni spędzają noc w Dobkowie w Villa Greta, gdzie warunki są naprawdę luksusowe i jedzenie bardzo smaczne.

 

Jakie imprezy ściągają do nas gości?

Na pewno Płuczki, ale też Bieg Wulkanów. Nawet, kiedy ludzie przyjeżdżają na Agatowe Lato, to do nas też zajrzą. Tak samo w przypadku Święta Ceramiki. Bolesławiec jest raptem40 kilometrówdalej, to żadna odległość. Czyli imprezy w okolicy ściągają i do nas turystów.

 

Jakich gości zapamiętała Pani najbardziej?

Kiedyś, a było to wiele lat temu, przyjechał do nas Mariusz Szczygieł z wycieczką młodzieżową. Byli to uczniowie szkoły prywatnej. Przyjechali pociągiem. Zwiedzali okolice, potem Złotoryję. Bardzo im się podobało, nawet powiem więcej –  byli zachwyceni.

Był też u nas aktor-  Andrzej Chyra. Przyjechał z fotografem i robił sobie sesję na baszcie. Złotoryja to przecież jego rodzinne miasto, wyjechał stąd, kiedy miał kilka lat.

Myślę, że tego nie umiemy wykorzystać. Tyle miast się promuje na tym, że ktoś sławny z nich pochodzi. A my? Może idźmy tym tropem.

 

Wypada mi życzyć, by Pani się udało ten pomysł zrealizować.

 

 

 

z Sylwią Dudek-Kokot rozmawiała Iwona Pawłowska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Wywiad. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *