W drodze do Wlenia

Kiedy ostatnio wędrowałam sobie szlakiem drewnianych cerkwi w Beskidach i przystanęłam na chwilę w Jastrzębiku, by popatrzeć na tamtejsze  cudo architektury, podszedł do mnie tubylec. Typ z gatunku bardzo rozmownych. Na dodatek wspomagany spożytym piwem – jak sam nadmienił. Popatrzył na mnie, na aparat i mówi: Podoba się pani u nas. Ładne nasze góry. Nie pytał, stwierdził. Podobają, powiedziałam zgodnie z prawdą, ale i nasze niebrzydkie. Sudety i ich przedgórze też warto zobaczyć – zaczęłam go przekonywać, żeby nie myślał, że ja z jakiejś Warszawy czy Gdańska, gdzie płasko i nudno.

I kiedy zachęcałam go tak do walorów Dolnego Śląska, sama zaczęłam się zastanawiać, co blisko mojej Złotoryi mogłoby na chwilę zatrzymać wzrok turysty? I czy ja sama znam to, co koło mnie niedaleko?

Dlatego. kiedy wczoraj wybrałam się na kolejną fotograficzną eskapadę w stronę Wlenia i mijałam po raz nie wiadomo który Pławną, a w niej Galerię Milińskiego, stwierdziłam, że wstydem jest fakt mojej niebytności w tym miejscu. Postanowiłam naprawić ten błąd ignorancji. I tak wpadłam w fantastyczny świat wykreowany przez artystę.

Ale wszystko zaczęło się od małego szoku cenowego. Bilet nie należy do najtańszych. 25 złotych od osoby dorosłej, a taką jestem od ubiegłego wieku, lekko boli. Dobrze, że na ten ból były środki znieczulające. Pierwszy zaaplikowałam sobie w Zamku Legend. Faktem jest, że raczej to atrakcja dedykowana małolatom, ale przecież nie musiałam słuchać wszystkich legend płynących z głośnika, bo czas zagospodarowałam na fotograficzne zdejmowanie cudnych kukieł, lalek i całego anturażu, który magię miejsca mocno podkreśla. Kukły na dodatek bywają ruchliwe, bo wystarczy pociągnąć je za sznurki, a nadaje im się życie – dla lubiących manipulację w sam raz. Wszystkie – wykonane z drewna przez artystę – tworzą swoiste panoptikum. Znaleźć tam można zakazane mordy rzezimieszków, hazardzistów, wesołe kumoszki, zakratowanych złoczyńców, a nawet jeźdźca bez głowy.

Ciekawie prezentuje się też otoczenie Zamku. Wejścia pilnuje kilkumetrowy żołnierz z epoki napoleońskiej, na podwórzu straszy mocno wydekoltowany, świecący żebrami łachmaniarz. Przy drewnianych budach, w którym mieszczą się warsztaty litografa, kowala, garncarza panoszą się postacie z baśni i legend, wiele tam aniołów. Lekki dysonans wprowadza karuzela z wesołego miasteczka, bo stylem nie przystaje do drewnianego świata fantazji. Spostrzegawczy turysta na pewno dostrzeże kilka innych niestosownych drobiazgów, które lekko psują atmosferę tego miejsca, ale…zostawmy to złośliwcom ;).

W cenie biletu jest też zwiedzanie Arki Noego. To całkiem nowa inicjatywa Milińskiego. Drewniana budowla, nawiązująca stylem do wyobrażenia arki, kryje w swoim wnętrzu ekspozycję sakralną. Świątki, krucyfiksy, zabytkowe medaliony, relikwiarze, relikwie i makiety inspirowane scenami z Biblii to wszystko można obejrzeć w budynku, do którego zmierzają ogromnej wielkości słonie, żyrafy, zebry…Wszak to Arka Noego.

Po drugiej stronie szosy nieopodal Zamku Legend, tuż przy Teatrze Lalek oko turysty nęci koń trojański i drewniana palisada, za którą kryje się osada słowiańska. To świetny plac zabaw dla dzieciaków. Gdy maluchy bawią się pod nadzorem średniowiecznego woja, dorośli mogą wypić kawę w kawiarni-galerii, której ściany obwieszone są pracami Milńskiego.

Styl artysty lekko nawiązuje do konwencji stosowanej przez Makowskiego. Dominują intensywne barwy i rustykalna tematyka. Jeden obraz zatrzymał mnie na dłużej. To chłop ciągnący na płachcie cały swój dobytek, chałupę, jej obejście, budę dla psa i sprzęty. To metafora przesiedleń.

A właśnie…Muzeum Przesiedleńców też można zwiedzić w Pławnej, ale że bilet pochłonął znaczną część tego, co miałam w portfelu, do tego przybytku już nie dotarłam. Następnym razem to nadobię. Kiedy znowu będę jechać do Wlenia 😀

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *