Chorwacja to nie tylko morze

Zlotoryja od kilku lat utrzymuje przyjacielskie relacje z chorwackim Kalnikiem. Jednak do tej pory kontakty miały formę mailową lub telefoniczną. Dopiero w maju tego roku podczas Dni Miasta po raz pierwszy delegacja z Kalnika spotkała się z włodarzami Złotoryi. Chorwatom tak się spodobało na Dolnym Śląsku, że po paru tygodniach przyjechali w dużo większym gronie, by na Dymarkach w Leszczynie dać pokaz umiejętności wokalnych, tanecznych i sportowych.

W lipcu wraz z oficjalną delegacją miałam okazję skorzystać z osobistego zaproszenia burmistrza Kalnika – Mladena Kesera i odwiedziłam to miasteczko.

Podróż do celu to nie lada wyzwanie. Na trasę prowadząca do Kalnika trzeba przeznaczyć około 12 godzin. Co prawda jazda autostradami po Czechach czy Austrii nie trwa długo, jednak drogi w Chorwacji prowadzące na miejsce wiją się jak serpentyny i przy nich nasza Kapela to pikuś. Co ciekawe, przekraczając granicę słoweńsko-chorwacką, trzeba przygotować się na dość dokładną kontrolę dokumentów, co bardzo zaskakuje, gdy bierze się pod uwagę, że oba kraje należą do Unii Europejskiej. Jednak nie podpisały jeszcze umowy z Schengen i stąd to utrudnienie bądź atrakcja, zależy, jakie ma się do tej przygody nastawienie.

widoki po drodze

Chorwaci przyjęli nas w położonym od Kalnika o18 kilometrów Kriżevci. W samym Kalniku niestety nie ma bazy hotelowej, więc naszym miejscem noclegowym było kilkunastotysięczne miasto, które pod wieloma względami przypomina Złotoryję, ale też od niej się w kilku aspektach zdecydowanie różni, o czym za moment.

Kriżevci

 

Chorwaci nie pozwolili nam jednak na dłuższe pobyty w pokojach hotelowych, bo wypełniali nam dzień po brzegi. Już po naszym przyjeździe zaproponowali krótkie, w miarę pobieżne zwiedzanie Kriżevci. I tu spotkało nas pierwsze zaskoczenie. Przechadzając się przez centrum miasta, naliczyliśmy około piętnastu kawiarni i ogródków piwnych/winnych, gdzie mimo dnia powszedniego życie towarzyskie toczyło się w najlepsze. Nie wiem, czy to temperament Chorwatów, czy inny styl życia sprawiają, że chce im się spotykać ze znajomymi i bez pośpiechu sączyć kawę lub inne trunki. Co ciekawe – o porannej porze następnego dnia sytuacja wyglądała podobnie. Matki z dziećmi w wózkach, policjanci, idący do pracy biznesmeni przysiadali na moment przy filiżance kawy. To dla mnie, złotoryjanki dość egzotyczny widok, a jednak tak pożądany w naszym mieście.

Kalnik

W ogóle Chorwaci kochają biesiadowanie, a mają przy czym. Rejon Kalnika słynie z wielohektarowych winnic. Dlatego wino jest tu tak powszechne jak woda (polecam kalnicką wodę mineralną z lekką zawartością sodu). To też obszar, na którym hoduje się bydło, dlatego potrawy z cielęciny to specialite de la maison. Mimo, że jada się tam dużo mięsa, przyrządzane jest zazwyczaj na ruszcie, więc nie jest tłuste a jednak zachowuje soczystość. Kaloryczne natomiast są desery. Często dodaje się do nich orzechy włoskie, miód, karmel…

Dzień Kalnika

Pobyt naszej grupy nie ograniczał się rzecz jasna do degustacji chorwackich specjałów. Do wykonania było zadanie promowania naszego miasta w Kalinku. Jednym z punktów programu był wywiad w radiu, jakiego udzielił lokalnej rozgłośni burmistrz Złotoryi. Tu należy nadmienić, że lokalne radio to kolejny element, jakiego możemy pozazdrościć naszym przyjaciołom. A może by tak u nas znalazła się grupa zapaleńców, którym zechciałoby się uprawiać ten typ dziennikarstwa?

Zagrzeb

Chorwaci przewidzieli dla nas również zwiedzanie stolicy – Zagrzebia. Stołeczne miasto leży mniej więcej w takiej odległości od Kalnika jak od nas Wrocław. Zatem podróż jest krótka i po godzinie jazdy autostradą można napawać się wielkomiejskim stylem. Może to za dużo powiedziane, bo Zagrzeb jednak ma w sobie coś z …Jeleniej Góry. Tak mi się skojarzyło, gdy zobaczyłam to miasto na tle gór. Poza tym brak w nim wielkomiejskiego blichtru i gwaru. Życie toczy się leniwie, wszędzie jest blisko, tylko tramwaje przywodzą na myśl metropolię.

Niewątpliwą atrakcją miasta jest kolejka, które pnie się po szynach pod górę i….targ rybny, gdzie roi się od egzotycznych stworzeń morskich. Piękna jest architektura Zagrzebia – cenna katedra (obecnie remontowana), budynek dawnego banku z witrażowymi sklepieniami, galeria sztuki, opera i wąskie strome uliczki, przy których otwierają swe podwoje liczne sklepiki i winiarnie. Spacer po Zagrzebiu to nieustanne wspinanie się i schodzenie. Pofalowane przestrzeń nie daje odpocząć nogom, ale czyni tez miasto jeszcze bardziej atrakcyjnym. W upalny dzień schronienie daje ogród botaniczny, gdzie rosną figowce i inne, trudne do zidentyfikowania gatunki drzew. Gdyby nie ta egzotyka, czułabym się tam jak we Wrocławiu. Jakie wrażenia na nas pozostawił Zagrzeb? Przed tym miastem jeszcze wiele pracy, by błyszczało i efektownie demonstrowało swoje walory. Wojna, która w latach 90. przetoczyła się przez Bałkany, spowodowała ogromny zastój gospodarczy i efekty tego wciąż są widoczne, stolica Chorwacji nosi ślady tego impasu.

Zagrzeb

Może jest to tak widoczne na prowincji – Kriżevci, które udało nam się dogłębnie poznać w przedostatni dzień pobytu to miasteczko wielu dawnych kultur i religii (obok siebie stoją cerkwie i synagoga oraz kościoły katolickie), miasto browarów i manufaktury czekolady, miejsce, gdzie co prawda nie ma dużych zakładów pracy, ale ludzie żyją dość spokojnie o swój byt. Wielu pracuje w rolnictwie, a jeśli brakuje pracy – szukają jej podobnie jak Polacy za granicą (legalne wyjazdy zarobkowe za granicę były tam możliwe wcześniej niż w Polsce).

Jadąc do Chorwacji na zaproszenie burmistrza Kalnika nie mogliśmy przecież nie zagościć tym miasteczku. Na to zarezerwowany był ostatni dzień naszego pobytu, niedziela i zarazem Dzień Kalnika. Miasteczko malutkie, ale imprezę przygotowało z rozmachem. W upalny dzień, kiedy już od rana nie było czym oddychać, na ulice Kalnika wyległy tłumy, jakich nie można by się było spodziewać po liczbie domów w okolicy. Nie brakło notabli, między innymi zawitał do Kalnika minister infrastruktury i rozwoju. Impreza rozpoczęła się od otwarcia wystawy win, degustacji trunków i miejscowych serów. Było coś dla ciała, nie zabrakło strawy dla duszy – mieszkańcy Kalinka i ich goście wzięli udział w polowej mszy, która poza językiem celebry w niczym nie różniła się od polskiej.

Dzień Kalnika

Potem w pełnym skwarze uczestniczyliśmy w otwarciu żłobka i ukradkiem spoglądaliśmy na obracającego się nad ogniem, pieczonego byka, który miał być podany jako danie główne mieszkańcom miasteczka. Jedzenia było sporo i wszystko przygotowane zostało przez gospodarzy z Kalnika a sfinansowane przez urząd miasta. Mogliśmy przekonać się o smaku chorwackiej zupy mięsnej – bardzo podobnej do naszych flaczków, gulaszu z makaronem, smażonych ryb….no oczywiście kalnickich win, które mocno schłodzone oddawały energii w ten do ten pory najgorętszy dzień roku. W taką pogodę nie mieliśmy jednak sumienia męczyć rumaków, specjalnie na to święto przygotowanych pod siodło dla chętnych do konnej eskapady. Ale z radością za to kibicowaliśmy lokalnym drużynom piłki nożnej (w składzie jednej z nich był burmistrz miasteczka Mladen Keser) i z niedowierzaniem patrzyliśmy, ile w tych piłkarzach energii i temperamentu.

Na zakończenie pobytu zabrano nas na jedno z najwyższych wzniesień Kalnika, gdzie rysują się malowniczo mury dawnej twierdzy. Roztaczający się stamtąd widok zrekompensował dość ryzykowną wspinaczkę i nie mniej emocjonujące zejście zupełnych ciemnościach.

To była naprawdę bogata we wrażenia wizyta i miejmy nadzieję, że podpisany podczas Dnia Kalnika w obecności wszystkich mieszkańców list intencyjny między włodarzami Mladenem Keserem i Robertem Pawłowskim przyczyni się do tego, że złotoryjanie poznają Chorwację nie tylko jako kraj ciepłego morza.

Kriżevci

 

Burmistrz Kalnika na pożegnanie powiedział nam: Nie wierzycie pewnie, jak ja się cieszę, że przyjechaliśmy. Gdybyście nie odwiedzili nas, byłoby nam przykro i nie ponowilibyśmy zaproszenie, bo to jest tak jak z pocałunkiem – całujesz dziewczynę raz, całujesz drugi, ale jak ona nie odwzajemnia pocałunku – wiesz, że nic z tego nie będzie.

Dlatego miejmy nadzieję, że ten związek ma przyszłość.

 

 

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Artykuł - Echo Złotoryi, Reportaż. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *