Dałam radę

Kiedy już znudzi się przemierzanie utartych szlaków rowerem, bo swoją codzienną trasę zna się na pamięć, można wybrać się w bardziej odległe tereny. Wystarczy zarezerwować sobie pięć godzin, wziąć trochę wody do picia i wypracować system motywacji (można w osobie męża), bo czasem się przyda. I ja tak zrobiłam, wybierając się do Myśliborza koło Jawora. Mąż obiecywał, że to tylko dwadzieścia pięć kilometrów, razy dwa – pięćdziesiąt, a tyle to bez większego bólu zrobię. Fakt. Tyle już mi się zdarzało, choć normą nie było. Początek był bardzo łagodny, bo trasę ze Złotoryi do Krotoszyc wiele razy przemierzałam i malutkie wzniesienia nie robią na mnie wrażenia. Ale na pewno wrażenie może zrobić dla nieobytych z tym miejscem pałac i jego uroczy park. Spragniony odpoczynku może tam posilić się dodającym siły deserem lub uzupełniającą energię kawą.

Ja na razie nie musiałam. Ale droga z Krotoszyc do Słupa już lekko nadwątliła moje siły, bo w Krajowie telepałam się po kocich łbach, a rower mój bez amortyzatorów przenosił wibrację aż do mego coraz bardziej wkurzonego na drogowców mózgu. Potem motywacja się przydała w Winnicy, bo tu zaczęły się górki, ale jak już wjechałam na najwyższe wzniesienie wioski miałam ciekawy widok na pofalowany horyzont. W Winnicy warto też zachwycić się ruinami cysterskiego folwarku.

Grangię (folwark) mijam po swojej lewej stronie i jadę dalej do Słupa słynącego z również cysterskiego kościoła oraz wielkiego zbiornika wodnego. Tym razem nie nawiedzam ani jednego, ani drugiego miejsca, tylko kieruję się na prawo. I tu zaczyna się ekstremalne w moim odczuciu wzniesienie. Na szczęście, choć dość strome, to jednak niedługie. Ale wystarczy, by zasapać się jak pies i spocić jak mysz. Potem już jest z górki do Chroślic. Przecinamy drogę wojewódzką prowadzącą z Jawora do Złotoryi i jedziemy przez wieś w stronę Męcinki. Nie zdążyłam odpocząć po poprzednim dobywaniu szczytu, sapanie jeszcze nie ucichło, a już zaczyna się kolejny podjazd, na szczęście niezbyt wymagający. Na samej górce przyglądam się kopalni bazaltu.

Niedługo, bo mąż krąży koło mnie i zaczyna proces motywacji: „jak tak będziesz się zatrzymywać, to w ogóle nie dojedziemy”. No to jedziemy do Męcinki. Tu mając do wyboru drogę kalwaryjską (szutrową) albo niekalwaryjską (asfaltową) wybieram tę drugą i tak dojeżdżamy do Piotrowic, kierując się dalej w stronę Świerzawy do Chełmca. I kiedy widzę przed sobą kolejną stromiznę, poddaję się. Dwadzieścia pięć kilometrów moje endomondo już dawno pokazało, a Myśliborza ani widu ani słychu. Mąż, widząc mój upór wobec górki, włącza nawigację i udowadnia, że jeszcze siedem minut i będziemy u celu. Wierzę mu i nawigacji. Wsiadam na rower, który już dążyłam odwrócić tyłem do kierunku góry, ustawiam zgodnie z kierunkiem wskazanym przez nawigację i w połowie góry skręcamy w lewo. Przejeżdżamy koło cmentarza w Chełmcu a dalej polną drogą dobijamy do celu, czyli początku wsi Myślibórz.

Tu po prawej stronie mijamy pałac, szczelnie odgrodzony płotem, piękne konie i malownicze kozy, mijamy również (niestety pełną) restaurację (w żołądku już zaczyna się wołanie o posiłki).

Na skrzyżowaniu ustalamy dalszą strategię. Wracamy przez Świerzawę (dalej, ale łagodniej) czy przez Kondratów (bliżej, ale przeklnę męża na zawsze). Wybieram wariant bezpieczniejszy…dla męża. Jedziemy przez Świerzawę. Ale do Świerzawy jakieś 20 kilometrów, a potem kolejne 20. Uff…Najgorsze, jak się okazuje, będzie przede mną. To jakieś trzy- cztery kilometry podjazdu w Myślinowie. Na wykresie endomondo wygląda to potem imponująco. Około dwieście metrów przewyższenia dla mnie to ponad siły. Zatrzymuję się co kilkaset metrów i próbuję wyrównać oddech, a mąż wkurza mnie, krążąc wte i wewte, nie zsiadając z roweru. Skąd ona ma tyle siły?

Kiedy wjeżdżamy na najwyższy punkt w Myślinowie, wraca mi dobry humor. Dołączamy do drogi wojewódzkiej. Ruch na szczęście wielki nie jest. Jedziemy w stronę Świerzawy. Przed Muchowem mijamy po prawej Czartowską Skałę. Nie mam siły nawet myśleć, by się na nią wdrapywać. W sklepie wiejskim w Muchowie robimy zapasy wody i ruszamy dalej. Teraz generalnie jest z górki. Aż do Starej Kraśnicy można odpocząć. Do Świerzawy dojeżdżamy boczną drogą obok ruin pałacu.

Potem już przez miasto, gdzie właśnie trwa odpust. Droga Świerzawa – Złotoryja mija bez większych wrażeń. Dwa małe podjazdy przed i za Nową Ziemią nie robią już wrażenia. Co prawda kiedy zsiadam z roweru koło domu, kolana mam jak z waty, ale gdy patrzę na przebyte i uwiecznione na endomondo kilometry, czuję dumę. Miało być 50, jest ponad 67. „Chyba zasługuję na dużą pizzę?”- pytam męża. Potwierdza. Ale na pizzę to już jedziemy samochodem :). Polecam wszystkim jeżącym rowerem tę trasę, skoro ja dałam radę, wy też dacie 🙂

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *