Kolorowe ptaki miasta

Chyba każde miasto ma swoje kolorowe ptaki. To ekscentrycy, ludzie upośledzeni czy też ci, którym pomieszały się zmysły. Wszyscy ich znają i z pobłażliwością przyjmują ich dziwactwa. W najgorszym wypadku straszą nimi dzieci, kiedy te nie chcą jeść obiadu. Nasze miasto nie jest wyjątkowe pod tym względem. Też mamy swój koloryt lokalny czy też miejskie legendy.
Chyba wszyscy pamiętają Stasia z wykrzywioną twarzą, który przygarbiony, energicznym, choć jakby nieco chwiejnym krokiem przemierzał miasto wzdłuż i wszerz, grając na harmonijce. Nieszkodliwy dziwak. Czasem podczas mszy wchodził do kościoła i siadał w ławce. Pamiętam, że wtedy inni odsuwali się od niego, jakby był trędowaty. Miał swoje ulubione miejsca, gdzie zawsze mógł liczyć na jakiś grosz. W piekarni, u fryzjera, w sklepach odkładano dla Stasia drobne sumki, a on odwdzięczał się pobrzękiwaniem na harmonijce. Krążyły o nim różne opowieści. W przekonaniu wielu mieszkańców miasta był ofiarą eksperymentów medycznych podczas wojny. Mało kto znał prawdę, która była bardziej prozaiczna.
Niektórzy z nas pamiętają Katiuszę. Postawna, prosta jak struna kobieta z burzą czarnych włosów, najczęściej w nieładzie, z gracją nosiła kapelusz. Widać kiedyś uchodziła za damę. Bądź chciała być tak widziana. Z „byciem damą” kłócił się jednak język Katiuszy. Klęła jak szewc. Nie daj Boże weszło się jej w drogę, spojrzało z ukosa, czy też po prostu wpadło w oko Katiuszy. Wiązanka przekleństw potrafiła powalić z nóg. Dlatego, gdy Katiusza pojawiała się w pobliżu, ja marzyłam, by być przezroczystą, bo wstyd mi było, kiedy reszta słyszała, jak mnie nazywa ta „dama”. Nie ma już na ulicach miasta ani Stasia, ani Katiuszy. Nie ma też pana z radyjkiem. Nie wiem, jak miał na imię. Zwykle chodził ulicą posuwistym krokiem, z dość nieobecnym wzrokiem i tranzystorkiem przy uchu.
Nie ma ich, ale pamięć o nich trwa. Paradoksem jest, że o nas „normalnych” kiedy już odejdziemy z tego świata, nikt, poza najbliższymi, nie będzie pamiętał. Dlatego złotoryjanie nie śmiejcie się dziś z pani Eli. Może bywa irytująca, bywa nachalna, bywa też wulgarna. Ale w gruncie rzeczy też czasem tacy jesteśmy. Może nie na złotoryjskim rynku, ale w czterech swojskich ścianach. Nie śmiejcie się z Eli. Ona już ma swoje miejsce w historii ;).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *