Ostatecznie


Mamy taką próżność w sobie. Niezależnie od płci, wieku i wykształcenia. Porównujemy się z innymi i zwykle we własnych oczach wypadamy lepiej. Moralnie lepiej, bo kwestia kompleksów o charakterze fizycznym to już zupełnie inny temat. Nawet jeśli zrobimy coś, co lekko skrobie nasze sumienie, to znajdziemy zaraz i z łatwością argumenty nie do zbicia, że „inaczej się nie dało”. Jesteśmy najlepszymi adwokatami we własnej sprawie. I tak obnosimy swoją czystość, dobroć, życzliwość, miłosierdzie po ulicach, a w uszach naszych brzmią rzęsiste brawa. To nasze Ego klaszcze.
Aż prędzej czy później przychodzi czas, że trzeba umrzeć. A wtedy okazuje się, że zabieramy ze sobą ten cały mechanizm samousprawiedliwień, własnych opinii i plik laurek sobie wręczanych. A zostaje goła prawda. Wtedy przychodzi czas weryfikacji. Nie mam na myśli Sądu Bożego. Jest dla mnie zbyt abstrakcyjny. Sprawdzian jest na naszym pogrzebie. Ile osób przyjdzie, by zapłakać, a ilu z ulgą lub ciekawością? Ilu z naszych znajomych będzie stać w deszczu i chłodzie parę godzin, bo tak im każe szacunek do nas, do naszych czynów i gestów? Ile kwiatów pokryje nasz grób? To jest ostateczne ziemskie, ludzkie podsumowanie naszego człowieczeństwa.

A mnie tylko szkoda, że ostateczna ocena mojego życia odbędzie się zaocznie, beze mnie, a na dodatek nie da mi nikt szansy odwołać się od niej…albo ją poprawić.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *