Góry, w które nie pojechałam

Dostajesz w prezencie dzień wolny. Robisz plany. Nie wolno zostawić niczego przypadkowi, bo jak się ma mało, to każdy wydatek czasu trzeba przemyśleć. Nie rozmieniać na drobne.

Dlatego plan był ambitny – jadę w góry. W weekendy nie mam na to czasu, to jadę właśnie teraz. Ale rano za oknem szaro. Konary ogrodowych drzew trzeszczą od wiatru. Nie…góry to zły pomysł. Tam na pewno wieje bardziej. I zdecydowanie jest za zimno. Trudno, weryfikuję plan. Może pojadę na zakupy poprawić sobie humor? Ale zaraz przypominam sobie, że chyba nie powinnam. Przecież wczoraj Młodszy wyżebrał ode mnie przelew. Nowe spodnie/sukienka/żakiet/torebka (niepotrzebne skreślić) przenoszę na lepszą przyszłość, kiedy Młodszy skończy studia. Może za pół roku :P.
Czyli zakupy wykreślam z listy. Wykreślam też sprzątanie, bo jeden dzień to za mało, by osiągnąć efekt zgodny z zamierzonym. Z podobnych powodów wykreślam też sprawdzanie testów i sprawdzianów. Czas mija, a ja wykreślam. W okolicach południa, kiedy mam świadomość, że już zmarnowałam co najmniej 4 godziny, wychodzi słońce. Wtedy pluję sobie w brodę, że odpuściłam te góry. I idę na kawę, na ploty, na nicnierobienie. Skoro już zmarnowałam pół wolnego dnia, to zostawię resztę przypadkowi, bo jak widać planowanie nie jest moją mocną stroną. Dlatego nigdy nie zostanę mistrzem gry w szachy 🙂 Ani dyrektorem 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *