Co widać w jesieni?

Po miesiącach fotograficzo-plenerowej bezczynności dziś poddałam się torturze wstawania przed świtaniem W niedzielę. Z trudem porzuciłam ciepłe łóżko o 4.50 nad ranem, by zobaczyć, co w jesieni widać. O 5.30 nic nie było widać. O 6.00, kiedy dotarłam do Pilchowic, na miejsce umówionego pleneru, nadal nic. Przed siódmą na niebie poprawiono kontrastowość i zamajaczyły się chmurki. Jeszcze bez słońca. Ale scenograf – impresjonista wyprodukował wystarczające ilości mgły. Nad wodą wyglądało to w miarę pozytywnie. A już optymalnie, gdy z tej mgły wynurzyła się łódka z łodziarzem czy innym wędkarzem. Można było użyć aparatu (czy skutecznie, okazało się dopiero po powrocie do domu). W obiektyw pchały się przecudnej urody kolory liści. Część z nich jeszcze stroiła drzewa, ale już pokaźna ich warstwa ułożyła się pod nogami i wyglądała jak dywan z dawnej fabryki w Kowarach. Tak było w wąwozie Pokrzywnika, gdzie na dodatek strumyk płynął z wolna i lekko szumiał gaj. Stokrotek nie było. W lesie pachniało przymrozkiem i grzybami. Później też pachniało mi śniadaniem, bo głód wytwarzał już fatamorganę stołu, chleba, kawy…koło 10.00 zmysły pomieszały mi się dostatecznie i uznałam, że trzeba ogłosić koniec oglądania jesieni, bo żołądek też ma swoje prawa.
Ale w sumie warto było wstać przed świtaniem. Taka wyrwa w życiorysie czasem się przydaje, oby nie za często , bo uczucie piachu w oczach podczas sprawdzania wypracowań nie należy do przyjemnych doznań

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *