Balboa idzie pobiegać


Przychodzi kiedyś czas zmęczenia. Nie chodzi o nadmiar obowiązków, choć tych też mogłam na siebie wziąć mniej. Chodzi raczej o zmęczenie ludźmi. Takimi małymi, choć wielkimi. Dopadło mnie obezwładnienie, spadek formy pięściarza na ringu. W narożniku po kolejnym starciu ktoś bliski wachluje mnie ręcznikiem, motywuje do ataku, podaje coś do picia, a ja i tak słaniam się na nogach, gdy mam wyjść do kolejnej rundy. Nie mam siły walić w pysk. Nie widzę nawet sensu, by to robić, bo przeciwnik jakby bardziej rozwścieczony i impregnowany na ciosy. Robię uniki. Uciekam. A najlepiej położyłabym się na glebie i miała w nosie, na kogo wskaże sędzia. Zawsze i tak wskazuje na tego, co nie jest mną.
Tak sobie myślę, że boks to nie jest konkurencja dla mnie. Od czasu do czasu przydałaby mi się samotność długodystansowca  Być jak Forrest Gump. Wyjść trochę pobiegać. Tak na chwilę, na tydzień, na rok.
A uciekając od metafor, po prostu zakleszczyć się na jakiejś wsi, z dala od tego, co tu i teraz. Nawet jeśli miałabym przez trzy miesiące w roku odśnieżać jedyną dojazdową do siebie dróżkę lub w gumowcach brodzić w błotnistej brei. Nawet jeśli miałabym rozpalać w kaflowej kuchni i dławić się dymem. Nawet gdybym już nigdy nie miała założyć na nogi szpilek. Nawet gdyby odcięli mi Internet i nie widziałabym lokowanego tam dowodu ludzkiej bezmyślności. Nawet. A może przede wszystkim.
Ok, chyba czas pobiegać …

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *