Koc, herbata i ja

Jak to fajnie od czasu do czasu pozwolić sobie na słabość. Jesienną słabość. Zwalić winę na pogodę, bo przecież nie na wiek czy na zmęczenie materiału. Jak to rozkosznie zabarykadować się w domu, choć w planach było dziś tak ambitnie. Nawet bieganie miało być, bo te 1000 km w 2016 roku same się nie zrobi (zostało raptem 379 . Ale pada. I wieje. I huczy. Nie ukrywam, że z jakąś taką dziką satysfakcją patrzyłam w pracy za okno na uginające się gałęzie drzew i biczowane deszczem szyby. Już wiedziałam, przeczuwałam, że plany należy przeplanować. A pewności co do tego nabrałam, gdy na ulicy wiatr połamał mi parasolkę, potargał włosy i przeszył na wskroś. No przecież w taką szarugę można sobie odpuścić i zrobić mini weekend w czwartkowe popołudnie. Koc, herbata z malinami, orzechy i ja. Byle nikt tylko nie zadzwonił do drzwi, bo odwijanie z koca nie wchodzi w rachubę. Byle nie przypomnieć sobie o niecierpiącej zwłoki sprawie, którą trzeba poza domem załatwić. Byle syn nie zadzwonił, że muszę mu znowu odebrać jakąś paczkę. A przede wszystkim byle nie zahaczyć okiem o piramidę matur próbnych i testów gimnazjalnych, bo wyrzut sumienia, goryczą zabarwi herbatę, szorstkością koc, a orzechy w gardle staną. A wtedy, a wtedy…to już lepiej iść pobiegać. W deszcz, wiatr, noc i zatracenie .

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *