Bezradność belfra

Jak być atrakcyjnym nauczycielem? Atrakcyjnym w sensie: jak mówić, by dzieciaki nas słuchały? Po prawie ćwierć wieku pracy w tym fachu ciągle nie znajduję odpowiedzi. Kiedy już wydaje mi się, że znalazłam ten swój kamień filozoficzny, że bliska jestem poznania zagadki, rzeczywistość wali we mnie twardym kantem. Do emerytury już bliżej niż dalej, a ja nadal błądzę jak dziecko we mgle. Metody aktywne: metaplany, analizy SWOT, drzewka decyzyjne – było. Obrazki, filmy, piosenki – też mogę odhaczyć. Dyskusje, dramy – stosowałam. „Na nic się zdały moje trudy —jestem tak mądry, jak i wprzódy!”.
Pamiętam, jak na początku swej drogi nauczycielskiej dostałam klasę wieczorową. Same dziewczyny. Przychodziły na zajęcia już zmęczone godzinami pracy. W przeciwieństwie do klasy męskiej, nie były skore do żartów i figli. One, w odróżnieniu od płci wręcz odmiennej, wiedziały, że przyszły do szkoły po maturę, a nie schronić się przed wojskiem. Dlatego siedziały grzecznie, nie błaznowały, nie hałasowały…Byłam nawet zadowolona. Dawały mi wytchnienie po lekcjach z chłopakami. Ale po jakimś czasie zaczęła mnie niepokoić ich pasywność. Siadały w ławkach, wyciągały zeszyty i notowały. Notowały wszystko, co z mych ust płynęło. Kiedyś postanowiłam sprawdzić ich czujność. Było to przy okazji romantyzmu. Ja mówię, one piszą. Głowy pochylone, nosy nad kartkami. Mój głos i skrobanie długopisów po zeszycie. Niejeden nauczyciel pewnie o tym marzy. Ale ja wtedy wpadłam na szatański pomysł. Zaczęłam ni stąd, ni zowąd recytować: „Nam strzelać nie kazano, wstąpiłem na działo…” Kiedy doszłam do: „Przeciw nim sterczy biała, wąska, zaostrzona, Jak głaz, bodzący morze, reduta Ordona. Sześć tylko miała harmat”, usłyszałam wreszcie jakiś głos. Głos pytał: Pani profesor, a „harmat” to jakie „h”?
Załamałam ręce, ugięłam nogi, padłam na biurko i przez myśl mi wtedy przeleciało, że może nauczycielstwo to nie moje powołanie. Nie wiem, co by było, gdyby ten głos zatrzymał się na dłużej w mojej głowie? Gdzie dziś bym była? Ale tak się stało, że otrząsnęłam się, wyprostowałam i postanowiłam, że moje lekcje będą miały smak. Jeszcze nie wiedziałam jaki, ale jakiś na pewno. Po kilku latach wypracowałam metodę przykuwania na chwilę uczniowskiej uwagi. Postanowiłam pokazywać im, że pisarze, myśliciele, ludzie kultury to nie postaci z pomników, ale zwykli śmiertelnicy z grzechami, słabościami, wstydliwymi plamami w życiorysie. Że Mickiewicz był babiarzem, Słowacki grał na giełdzie, miał żółte zęby i słabe zdrowie, Iwaszkiewicz nie tylko kochał kobiety, Nałkowska też lubiła mężczyzn, Broniewski pił na umór, Leśmian miał metr pięćdziesiąt i grono wielbicielek… Z tym wiąże się inna historia. W pierwszej liceum mówię o filozofii antycznej. Wzbogacam wykład dykteryjkami o sławnych myślicielach. O tym, że Sokrates był brzydki i miał gderliwą żonę, a Heraklit umarł zagrzebany w łajnie. Diogenes zatruł się ośmiornicą, a Zenon z Kition umarł przez wstrzymanie oddechu. Po kilku lekcjach sprawdzian z filozofii i pytania: Omów założenia filozofii Heraklita? Co to jest niewiedza sokratejska? itp. I co? Na kartkach o filozofii ani słowa, ale pożycie małżeńskie Sokratesa opisane, okoliczności śmieci Heraklita w pełnym sensualnym rozwinięciu…Widać zainspirowałam uczniów. Piszę to dlatego, że dziś przyłapałam się na tym, że maturzystom nieopatrznie wspomniałam o masochizmie Schulza i jego upodobaniu do czarnych pończoch. Owszem, na chwilę podnieśli głowy, wyostrzył im się wzrok, słuch zapewne też, ale czy coś więcej zostanie im w pamięci po lekcji o „Sklepach cynamonowych”?

Już widzę oczyma wyobraźni, jak jakiś egzaminator w maju, czytając maturalne wypracowania moich uczniów, zapyta: kto ich uczył polskiego?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *