Historie z życia wzięte


Trzeci rok siedzę w Szlachetnej Paczce i zastanawiałam się, czy jeszcze jest coś, co może mnie zaskoczyć. W poprzednich dwóch edycjach projektu widziałam naprawdę wiele. Świat pokazał mi jednocześnie swą paskudną twarz w postaci ludzkiej nędzy i nieszczęścia, ale również tę piękną – życzliwą, jaką nadali mu ludzie ogromnego serca. Nie chcę porównywać tych trzech edycji. Bo jak? Rozmiar biedy, nieszczęścia, samotności, choroby – jak to zmierzyć, czym porachować? Dlatego bez zbędnego komentarza pokażę kilka obrazków. Trzy portrety – trzy historie.

Pan Krzysztof
Do pana Krzysztofa niełatwo trafić. Boczna odnoga drogi przez Grodziec wiedzie nas do chaty za wsią. Chałupa nie wygląda na zamieszkałą. Może jedynie ten lśniący nowością dach, a w zasadzie połowa sięgająca tylko pomieszczeń gospodarskich, sugeruje, że tu toczy się życie. Pan Krzysztof wita nas na błotnistym podwórku. Jest wyraźnie zaskoczony, że jest nas tylu i mamy ze sobą tak dużo paczek. Prowadzi nas do sieni. Tu musimy zostawić ze sobą piec CO i grzejniki, bo już widać, że do ciasnej kuchni nie da się tego wnieść, a tym bardziej do klitki, co jest pokojem. Tu zmieszczą się tylko drobniejsze prezenty, żywność, środki czystości…W mieszkaniu chłód. Nie tylko ten wiejący przez otwarte okno, ale takie zimno samotności. Mężczyzna mieszka sam. Odkąd zmarli jego rodzice jest jedynym lokatorem tej części domu. Patrząc na warunki, jakie panują w chałupie, można zastanawiać się, czy w ogóle ktoś chciałby tu żyć. Jedyne, co piękne, to widoki na pola i drzewa. Ale, żeby to zobaczyć, trzeba wyjść przed dom.
Pan Krzysztof, gdyby nie choroba (epilepsja) z chęcią by się stąd wyniósł. „Już dawno byłbym w Niemczech, w pracy, jak moi znajomi” – mówi. Niestety, ataki choroby skutecznie uniemożliwiają mu realizacje tych planów. A skoro nie może stąd wyjechać, musi jakoś tu żyć. „Jakoś” to dobre słowo. Bo jak godnie żyć, gdy w domu nie ma wody. Do wszystkiego: prania, mycia, gotowania trzeba ją czerpać ze studni. Jak bezpiecznie żyć, gdy rozpalenie pod kuchnią grozi zaczadzeniem (stąd nieustannie otwarte okna) a w najlepszym wypadku uwędzeniem dymem.
Pan Krzysztof stara się żyć w zgodzie z ludźmi, a ci mu pomagają, tak jak z tym dachem, który razem z nim kładli. Teraz też jest pewny, że znajdą się znajomi, co go wesprą w remoncie i zainstalowaniu centralnego ogrzewania. Liczy, że wraz z ogrzewaniem pojawi się bieżąca woda i już ma plany jak to zrobić. Paczka to impuls do zmian, jakie już projektuje. Patrząc na dwie Ele – wolontariuszki i przedstawicielkę darczyńców, którymi byli rodzice i dzieci z przedszkola Michałek oraz pracownicy sanepidu, mówi: „To ja będę musiał panie zaprosić na herbatę po remoncie. I porządnie wyszoruję na tę okazję szklanki” – dodaje.
Pan Krzysztof mówi, że nie spodziewał tylu prezentów. W ogóle nie sądził, że to się spełni. Koledzy się z niego śmiali, że wierzy w św. Mikołaja, co mu obiecał paczki. Teraz pokaże kolegom, że Mikołaj istnieje. Nawet jako dziecko nie mógł się o tym przekonać, bo jak mówi: „Jedyne, co dostałem w prezencie, to lanie od matki”. Teraz ten 60-letni mężczyzna może wreszcie uwierzyć w bezinteresowną dobroć, bo wcześniej nie zaznał jej wiele.
Paczki, które przywieźliśmy są chyba jedynym akcentem zbliżających się świąt w tym domu. Pan Krzysztof nie szykuje się jakoś specjalnie do Bożego Narodzenia. „Na co mi samemu choinka” – mówi, gdy pytamy, czy już myślał, gdzie ją postawi. „Posiedzę sobie, telewizję pooglądam.”

Pan Jerzy
Gdy podjeżdżamy na podwórko do pana Jerzego w Wojcieszowie, on już jest w świątecznie udekorowanym oknie swojego nowego mieszkania. Schodzi do nas wyraźnie wzruszony. Pierwsze łzy zaszklą mu oczy, gdy zobaczy, ile węgla przyjechało autem ze składu opału ze Złotoryi. Kolejne łzy pojawią się zaraz, kiedy w pokoju zaczniemy wspólnie otwierać pakunki. Jest kurtka, są buty. Pan Jerzy od razu mierzy i z zadowoleniem stwierdza, że to jego rozmiar. Starannie odkłada pościel i poduchy. Paczki z jedzeniem nie jest w stanie sam udźwignąć, bo do siłaczy nie należy. Pomagamy wydobyć z kartonów puszki, kasze, makarony. „Potem sobie to wszystko poukładam” – mówi i wyciera ciągle pełne łez oczy. Między kartonami skacze dość żywotna jak na swój wiek suczka Lucy, psina uratowana z pożaru, który strawił jego mieszkanie kilka miesięcy temu. Poza suczką nic nie zabrał ze sobą w tę noc pożaru. „Lucy to pamiątka po mojej żonie. Prezent od niej” – mówi.
Pan Jerzy od śmierci żony żyje samotnie. To już sześć lat. Na komodzie stoi zdjęcie żony. Niby nie ma tu kobiecej ręki, ale jest bardzo schludnie, czyściutko, przytulnie. I bardzo ciepło, bo pan Jerzy rozpalił w piecu, który stoi we wnęce kuchennej. Na nim gotuje sobie obiady, a właśnie zbliża się pora obiadowa.
Pan Jerzy cieszy się z tego mieszkania. Ma nadzieję zostać tu już na zawsze. Nie chce wracać do Nowej Ziemi, choć mieszkał tam tyle lat. Tu już uwił sobie gniazdo. Poznał sąsiadów. Ma blisko do sklepu, do lekarza, co w jego wieku, a ma ponad 70 lat, jest bardzo ważne. „Jak mieszkałem w Nowej Ziemi, to do sklepu miałem parę kilometrów szosą bez chodnika. Taka wyprawa była niebezpieczna.” – mówi i trudno nie przyznać mu racji, wiedząc, jaki ruch panuje na drodze wojewódzkiej do Jeleniej Góry.
„Tam już nie ma po co wracać. Napisali do mnie pismo, żebym zabrał z mieszkania, to co potrzebne, co zostało, bo będą zabezpieczać budynek. Ale na co mi to? Na co mi wracać? Tu jest dobrze.” – mówi. Pyta, czy wiemy, co słychać u jego dawnych sąsiadów, gdzie mieszkają, czy pracują. Nie odciął się zupełnie od życia sprzed pożaru. Tamten dom to ciągle część jego życia. Na pożegnanie ściska wolontariuszki Karolinę i Anię i mówi: Przekażcie tym ludziom, co mi to wszystko kupili, że jestem szczęśliwy”.

Pani Janina
Pani Janina wynajmuje miniaturowe mieszkanie w Złotoryi. Trafiła tu, podobnie jak pan Jerzy, po pożarze domu w Nowej Ziemi. Za tę klitkę płaci naprawdę niewarte tego pieniądze. Na szczęście połowę pokrywa gmina. W pokoju ma zimno, dogrzewa się kuchenką gazową i farelką. Szyby zaparowane tak, że mało światła dochodzi przez okna. Pani Jasia czuje się tu jak więzień. Mówi, że jeszcze tylko dać jej kraty w okna i wszystko będzie jak w więzieniu. Brakuje jej tego długiego korytarza w domu, gdzie zawsze można było spotkać jakiegoś sąsiada i pogadać. Tu nie zna nikogo. Dopiero niedawno odważyła się sama pójść do kościoła. „Poszłam pod szpital i wsiadłam w busa, a potem wysiadłam niedaleko kościoła. Byłam w tym kościele aż dwie godziny, bo przyszłam za wcześnie. Jak wyszłam, była mgła, a ja nie wiedziałam, gdzie jestem.” – opowiada podekscytowana, jak o wyprawie w dalekie kraje. Nic dziwnego. Dla niej to wyjście z domu jest nie lada wyzwaniem. Niedawno wszczepiono jej rozrusznik. Serce nie wytrzymało stresu, jaki przeżyła, widząc ogień, który zabiera wszystko, co miała. „Zabrałam dowód i pieniądze, włożyłam to, co miałam koło łóżka i kapcie i tak wyszłam z domu.” – opowiada. W tym domu żyła od 1950 roku. „Dzieci mnie chciały wziąć do siebie, ale to daleko, 600 kilometrów. A ja nie umiałabym żyć w tym ich małym mieszkaniu. Już 20 lat, od śmierci męża, mieszkam sama. I tak się nauczyłam.” – mówi. Ma 80 lat i trudno jej zmieniać nawyki.
Pani Janina wierzy, że jeszcze wróci do siebie, na razie jednak urządza się w swojej klitce i cieszy z lodówki, patelni, garnka. Wszystkie prezenty przygotowane przez uczniów Zespołu Szkół Zawodowych. Chętnie przymierza zimowy płaszcz, który leży jak ulał. Raduje ją gruby, puszysty koc. Przyda się bardzo, bo w mieszkaniu jest chłód i wilgoć. Śmiejemy się, że jak już będzie prawdziwa zima, to wtedy włoży nowy płaszcz, okryje się kocem i tak do wiosny przetrzyma.
Panią Jasię nie mniej od prezentów cieszy nasza obecność. Nie dopuszcza do siebie myśli, że wyjdziemy bez poczęstunku. Proponuje kawę i ciasto. Chce rozmawiać, a wolontariuszki Agnieszka i Ela rozumieją tę potrzebę, dlatego jesteśmy u pani Jasi dłużej niż gdziekolwiek indziej.

W tej edycji Szlachetnej Paczki wolontariusze odwiedzili z prezentami 15 rodzin. Wśród nich wyjątkowo dużo było samotnych ludzi. Zdecydowanie więcej niż w latach poprzednich. Czyżby to samotność była coraz większym nieszczęściem? Ale na tę dolegliwość sama Szlachetna Paczka nie wystarczy. Warto o tym pamiętać, nie tylko od święta.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *