Zobaczyć wiosnę w wiośnie


Czy ja jeszcze umiem się cieszyć? Nie wiem. Czasem próbuję, ale mi wstyd, że to robię, bo radość jest już passe. Teraz wypada sobie ponarzekać. A ja wyskakuję z hasłem: Wiosna idzie! Już cieszę się na zawilce i przylaszczki, już planuję spod kory drzew wydłubywać pierwsze robale do zdjęć. Już przebieram nogami na wieść o dłuższym dniu, bo to da mi czas na rowerowe wyprawy. I przyłapuje się na tym, że niepotrzebnie głoszę ten swój entuzjazm. Nie wpisuję się w trend. Dlatego nikt mnie nie słucha, a jak już, to lepiej dla mnie, by mnie nie słyszał, gdyż na głupią wychodzę. Bom niedostosowana do ogólnej aury malkontenctwa.
Wiem, to prawda, że rozgarnięta nie jestem zanadto. Czasem to nawet widać. Jak wczoraj, kiedy szłam w pojedynkę do swojego – po trzech miesiącach odzyskanego nissana – otworzyłam go i usiadłam na siedzeniu… dla pasażera. Dopiero kiedy, zorientowałam się, że auto nie jedzie, przesiadłam się na fotel dla kierowcy. I nie wiem, czy to roztargnienie, czy coś poważniejszego. Nieważne. Co ma być to będzie, najwyżej wcześniej, niż było w planach, dopadnie mnie demencja. Wtedy to otoczenie będzie miało ze mną problem, a nie vice versa.
Bo wszystko ma swój czas. My też. I skoro dano nam jakieś 37 milionów minut do przeżycia, nie marnujmy ich na biadolenie, na obrażanie się, na szukanie dziury w całym. Dziura sama nas znajdzie, jak będzie chciała, a najszybciej ta dziura w pamięci .
Dlatego dopóki jest nieźle, doceńmy to. Zobaczmy wiosnę w wiośnie. I niezwłocznie wyłączmy Internet 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *