Rowerem ku wiośnie

Pomyślałam sobie, że już nadszedł czas zamiany biegania na rowerowanie. W powietrzu powyżej 10 stopni na plusie i bez opadów atmosferycznych, więc mąż wyprowadził rowery z garażu, sprawdził, czy nie naruszyła ich zimowa bezczynność i zrobił resuscytację oddechową oponom. Widząc, z jakim zaangażowaniem oddał się przygotowaniu sprzętu, nie mogłam już zmienić zdania w kwestii wyprawy, a przyznam – coś mi takiego po głowie chodziło, bo przenikliwy wiatr zaczął intensywnie przypominać, że przecież jeszcze jest zima.
Jednak słowo się rzekło. A za słowa trzeba brać odpowiedzialność, nie rzuca się ich na wiatr, nawet jeśli wieje nazbyt kłopotliwie dla rowerzysty.
Początek drogi mknęłam z entuzjazmem i werwą. Wiatr mnie pchał i było to nawet fajne uczucie, choć mąciła je myśl, że w drugą stronę też trzeba będzie jechać i wtedy miło nie będzie. Miło już nie było za chwilę, czyli pod górkę. Moje nogi przypomniały sobie, że mają mięśnie ud. Bieganie chyba ich nie obudziło po zimie, bo jechało mi się dość boleśnie. Dobrze, że wybrałam trasę niezbyt gęstą od podjazdów. Co jednak nie zmienia faktu, że w drodze powrotnej, czyli pod wiatr część górki przemierzyłam, depcząc obok roweru.
Żeby nie było, że marudzę (a ostatnio marudzą wszyscy i na wszystko, więc to nudne i banalne), to sprawiedliwie muszę przyznać, że fajnie było. Stado przyjaznych koni w Duninie, które łasiły się do mnie i chciały zjeść mój aparat, mijany w drodze do Krajowa las z białym dywanem przebiśniegów, powalone przez bobry drzewa nad Kaczawą, zmieniająca się sceneria horyzontu, odbijające się w wielkich kałużach niebo …bogaty repertuar zaprezentował dziś natura przede mną.
I gdyby nie przebita opona, uznałabym swoją tegoroczną premierę na rowerze za dzieło wybitne :).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *