Szukam wiosny

Cały tydzień roboczy, kiedy brak mi doby na wszystko, tłumaczę sobie: nie martw się, w sobotę posprzątasz, wyszorujesz, wypierzesz, ugotujesz. A kiedy przychodzi sobota, taka jak dziś i kiedy tyle jest w domu do zrobienia, zaczynam dzień od pleneru. Nie wiem zresztą, jak bym się skupiła na obowiązkach gospodyni, patrząc na zapowiadające wiosnę słońce za oknem. Tym bardziej, że to słońce, oświetlając wnętrze mieszkania, brutalnie wydobywa kurz i inne niedoskonałości. Wtedy najlepsza jest ucieczka z wnętrza na zewnętrze.
I tak zrobiłam. Poszłam z aparatem szukać wiosny. Wiem – to jeszcze ponad dwa tygodnie, ale cierpliwość mi się już wyczerpała, więc wyszłam jej na spotkanie. Mam wrażenie, że gdzieś w drodze się spotkałyśmy. Dała o sobie znać ciepłym wiatrem, mocnym słońcem, baziami, kwitnącym podbiałem i rowerzystami.
Dla zdrowotności, do marszu wokół pobliskiego stawu osadowego, dołączyłam kucanie, klęczenie, wypinanie zadniej części, a wszystkie te ćwiczenia służyły makrofotografowaniu budzącej się życia fauny i flory.
Dobrze, że poza wędkarzami skupionymi na spławikach i wspomnianymi już rowerzystami, którzy koncentrowali się na omijaniu kałuż, nikt w pobliżu nie przypatrywał się mej ekwilibrystyce. Bo głupio wygląda czołgająca się po hałdach uzbrojona w aparat kobieta po czterdziestce.
Ale opłaciło się powygłupiać. Po powrocie do domu przez resztę dnia mogłam z czystym sumieniem wytłumaczyć rodzinie swoją bierność w kwestii prania, gotowania i szorowania garów, bo przecież trzeba było te kilkaset zdjęć jakoś obrobić. A kto to inny zrobi?

Liczę na to, że w przyszłą sobotę też będzie wiosna. A mąż nie straci swej cudnej wyrozumiałości ;).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *