Lubię się poszwendać

Lubię się szwendać bez planu i celu. Szczególnie kiedy nie gonią mnie czas, praca ani mąż do gotowania obiadu (żart oczywiście  ). Najfajniejsze do szwendania są wakacje i ferie. Jako nauczyciel- społeczny pasożyt, kłuję w oczy porządnych obywateli tym przywilejem, który mam i którego nie waham się użyć, kiedy przychodzi na to pora. Są ludzie, sorry – nauczyciele, którzy wykorzystują ten czas na remonty, sprzątanie, ewentualnie na zorganizowane wczasy w egzotycznym kurorcie. Ja jestem inna, czyli nie remontuję, bo nie mam nerwów na to, nie sprzątam, bo to syzyfowe katusze, nie latam do egzotycznych kurortów, bo mam strach przed lataniem. Dlatego włóczę się. Mąż nawet ma na to odpowiedni komentarz: „Znów włączyło ci się szwendanie”. Nie szwendam się sama. Alibi na moje łazikowanie to aparat. On tłumaczy wszystko, na przykład to, że schodzę z utartego szlaku i włażę do rowu – wcale nie w celach fizjologicznych, albo że zatrzymuję się nagle na chodniku i zaglądam do cudzego ogródka – wcale nie po to, by tam kamień wrzucać.
Poza tym podczas takiego łażenia człowiek zauważa więcej. Tak jak na przykład kilka dni temu. Idę sobie i idę, od czasu do czasu na endomondo zerkam, czasem w wizjer aparatu, a jeszcze innym czasem na drogowskazy. I nagle taki drogowskaz mówi mi, że za 200 metrów będzie coś fajnego. Wiem, że w życiu fajne rzeczy zdarzają się rzadziej niż niefajne, więc korzystam. I tak trafiam do szopy, gdzie pani w fartuchu na garncarskim kole coś kręci. Co więcej – nawet innym pozwala to robić za wskazaną opłatą. I tak widzę własnym okiem, że nie święci garnki lepią, a za pomocą drugiego oka i aparatu uwieczniam tę chwilę. A potem myślę sobie – dobrze, że tu przyszłaś, bo nie wiadomo, kiedy przyda się wiedza o wyrabianiu i wypalaniu gliny, o szkliwieniu i malowania kubeczków. Przecież bycie nauczycielem nie trwa wiecznie .
Innym razem idę sobie slalomem kudowskim parkiem, omijając gęsto rozłożone psie odchody, nie wierząc, że wdepnięcie w TO przynosi szczęście. Tylko od czasu do czasu podnoszę wzrok w miejscach, gdzie pewne jest, że: min niet! Ale to wystarcza, by okiem zahaczyć człowieka, który niesie na ręku jastrzębia. Inni prowadzą na smyczach psy, a on wyprowadza na spacer ptaszysko. Mówiąc prawdę, chyba wolę jastrzębia – robi mniejsze kupy. Ale co istotne – facet z ptakiem jest bardzo rozmowny i chyba też przyzwyczajony do ciekawskich przechodniów, bo kilkanaście minut gawędzimy o zwyczajach ptaków drapieżnych. Mam okazję dowiedzieć się, co je jego jastrzębica, kto jej zagraża, a komu ona, gdzie mieszka i jak długo może żyć, jeśli nie ucieknie z woliery. Czy ta nauka do czegoś mi się przyda? Nie wiem. Ale fajnie jest się tak poszwendać. A jak podczas tego szwendania trafi się jeszcze na pyszną smażoną rybę i czeskie piwo, to już człowiek, sorry – nauczyciel wie, po co są ferie 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *