Poetą się bywa

Dziś Światowy Dzień Poezji. Skoro poezji, to i poetów, a skoro poetów, to i ja powinnam świętować, choć poetą się nie jest, tylko bywa. Ja bywałam. Bywałam namiętnie i uporczywie. Do czasu. Zaczęłam być poetką, drukowaną – dodajmy – jakieś 40 lat temu, kiedy popełniłam wiekopomne dzieło rymowane o kotku Puszku. Musiało być to coś godnego uwagi, że znalazło się w mocno lokalnej publikacji rozpowszechnianej w mojej szkole podstawowej. Po tym debiucie na poetyckiej niwie przez dziesięć lat miałam okres milczenia. Myślę, że każdy wybitny pisarz tak ma, gdy zbiera siły, przywołuje wenę, by dokonała się erupcja jego talentu. Moja erupcja zaczęła się w liceum. Pisałam, kiedy chciałam i kiedy musiałam. Łatwiej się pisze, kiedy ma się na to ochotę, gorzej, gdy każe to robić polonistka, bo trzeba dostarczyć wiersze na konkurs. Tak się złożyło, że byłam dyżurnym dostarczycielem wierszy na poetyckie turnieje i od czasu do czasu zdarzało mi się stawać na podium. Bywało, że nawet przez jakiś czas nosiłam żółtą koszulkę lidera w wyścigu na poetycki Parnas, po literacki laur  Skutkowało to pewnym rodzajem sławy, bo i w radiu mnie słyszeli i TV sfilmowała. Nic dziwnego – pisałam zawsze i wszędzie. Szczególnie nastrajały mnie do tego lekcje fizyki. Powodem mogła być nawet fascynacja meniskiem wklęsłym, a tym bardziej wypukłym. Nie mniej literacko pobudzona byłam na matematyce. Pamiętam, że po jakimś sprawdzianie, którego efekt był jasny do przewidzenia, w zeszycie napisałam:
Słońce stanęło w zenicie
góry pokłoniły swe grzbiety
niebo zawisło na sznurze
i ja
Nietrudno zauważyć, że byłam pod silnym wpływem stylu Pawlikowskiej, jednak brakowało mi jej finezji. A zdecydowanie mi jej zabrakło, gdy popełniłam Miejski rynek, pisząc o kamieniczkach kurewkach. O dziwo wiersz się spodobał, ku utrapieniu mojej mamy, która wstydziła się, że jej córka zna TAKIE słowa. Ale to był kolejny etap mojej twórczości, już nie byłam pawlikowskopodobna, ale jechałam Bursą. Chciałam być takim poetą wyklętym i umrzeć młodo. Najlepiej na serce. Niestety, okazało się, że serce mam jak dzwon i musiałam zrezygnować z tej drogi ku sławie. A potem poszłam na polonistykę i wyleczyłam się z poezji na dobre. Na zajęciach z poetyki stosowanej zobaczyłam poezję od strony jej bebechów. Analizując jej trzewia przez kolejne tygodnie, czułam się jak patolog w prosektorium i w konsekwencji zapach wierszy zaczął przyprawiać mnie o mdłości.
Dziś zastanawiałam się, dlaczego pierwszy dzień wiosny jest jednoczenie Dniem Poezji. Doszłam do odpowiedzi metodą skojarzeń. Wiosną rodzą się uczucia, a bez uczuć poezji nie ma. Wiosna to nadzieja, a poeta musi żyć nadzieją, że ktoś sięgnie po jego wiersz.
Ja wyrosłam i z nadziei i z poezji 

P.S. Z fascynacji poezją został mi Mąż 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *