Wiosenny atawizm

Kończy się pierwszy prawdziwie wiosenny weekend. Już dziś wieczorem, kiedy finiszuje niedziela, wiem, że jest czego żałować. Wreszcie można było wystawić złaknioną ciepła skórę na widok słońca. Zaabsorbować trochę witaminy D i energii na kolejny tydzień pracy. W takie dni, jak ostatnie, nie mogę wysiedzieć w czterech ścianach. Jakiś atawizm gna mnie w przestrzeń, ku zieleni i kwiatom. A wzrok, odwykły od kolorów, karmi się pozornie chłodnymi barwami fiołków, przylaszczek, zawilców, czy …takich żółtych, co ich nazwy nie znam . Zmysły obserwują, że natura już nadrabia zimowe zaległości. Również prokreacyjne, co przyuważyłam wczoraj w okolicznym stawie, gdzie żaby, niezrażone moją obecnością, oddawały się uciechom cielesnym 
A dziś jechałam rowerem i patrzyłam na wielobarwne kwiatowe dywany miedzy drzewami i wyspy wśród traw. Aż się chciało sięgać po aparat. Tylko potem trzeba by było gonić za mężem, który wcale nie podzielał mojego zachwytu i parł przed siebie. Głupio wygląda żona goniąca męża, więc aparat pozostał nietknięty, aż do momentu, kiedy zobaczyłam świeżo zaorane ziemniaczane bruzdy, czyli redliny. Swoim zwyczajem wlazłam w cudze pole i okiem wizjera aparatu mierzyłam się z widokiem, co też jest świetnym pretekstem, by dać odpoczynek nogom niezwyczajnym do pedałowania po zimowej bezczynności.
Przejechałam dziś maraton. Całe 42 kilometry. Wyjątkowo bez awarii, choć ze zroszonym czołem i wiatrem we włosach. I czuję, że naprawdę przyszedł kwiecień. A leżące w domu sprawdzone testy gimnazjalistów, dopowiedziały ironicznie, że do egzaminów dwa tygodnie z malutkim okładem Trzeba się brać do pracy. Pomyślnie dla mnie przyszły tydzień zapowiada się zdecydowanie mniej wiosennie 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *