Świat nie przestaje zaskakiwać

Świat nie przestaje mnie zaskakiwać. Bywa, że co dzień stwierdzam nowe prawa i obyczaje. Bywa też tak, że trafia mi się ich kumulacja. Jak dziś. A już myślałam rano, że mam coś w rodzaju “Dnia świstaka” w połączeniu z “Dniem świra”. Obudziłam się i było ciemno. Kiedyś znajomy poradził mi, żeby w takiej sytuacji otworzyć oczy. Otworzyłam, nadal było ciemno. Co więcej, było też mokro, na szczęście na zewnątrz, za oknem. Jakby tego było mało, gardło, tak jak wczoraj i przedwczoraj, dopomniało się „czegoś na gardło”. Powoli już przestaję pamiętać, że kiedyś było lepiej. I równie powoli przyzwyczajam się, że lepiej już nie będzie. Mówią, że jeśli jesteś po czterdziestce i rano budzisz się bez bólu, to raczej nie żyjesz. Zatem ja wiem, że żyję. Oj bardzo żyję. Na dodatek od rana mnie wszystko wkurza: newsy w necie, brak jajek w lodówce (dzięki – synu), krzywa kreska na powiece, korek na drodze…Nie mówię, co mnie wkurza w pracy, bo pracę trzeba szanować, jak matkę, gdyż ma się jedną.
Ale nie miało być o wkurzeniu. Miało być o zaskoczeniu.
Pierwsze zaskoczenie jak zwykle spotkało mnie na lekcji. Robię „Pożegnanie z Marią” i pytam: po czym poznać poetę? I słyszę, że po ubraniu. Niechlujnym. Wyjaśniam, że raczej po tym, że pisze poezję. Tym razem to oni czują się zaskoczeni. Kto by pomyślał, że poeta pisze wiersze?

„Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki/…/ O bracia poloniści, siostry polonistki, stu trzydzieścioro było nas na pierwszym roku…”

Drugie zaskoczenie dopada mnie na poczcie. Idę z awizo. Jest piętnasta, tak zwana godzina szczytu, szczytu bezczelności szczególnie. Uzbrajam się w cierpliwość, bo wiem, czym grozi próba odebrania przesyłki. I tu się kończy “Dzień świstaka”. Na poczcie pusto. To znaczy: jest pani, okienko i ja z papierem. Pani prosi o dowód. Ten nowy dowód ze zdjęciem, gdzie wyszłam jak spaniel. O dziwo pani z okienka nie parska śmiechem, nie woła koleżanki: „chodź, zobacz, zdjęcie psa w dowodzie!” Nie woła, bo może nie ma koleżanki. Nie parska, bo może śmieje się wsobnie, tak samą przeponą. Nieważne, odbieram przesyłkę, dowód i jadę do domu.
Wtedy dzwoni syn (ten od jajek) i mówi, że dostał plusa z macierzy. Nie bardzo wiem, co to jest (kojarzy mi się jedynie z powrotem do macierzy), ale rozumiem, że z matematyką ma coś wspólnego. Gratuluje synowi próbującemu zgłębiać na studiach tajniki zarządzania, bo domyślam się, ile taki plus musiał go kosztować. W sensie wysiłku. Bo ile złotówek kosztuje semestr, to wiem na pewno ;).

Tak, życie jest pełne niespodzianek.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *