I przyszła sobota

I przyszła sobota. Wielka Sobota. Zdążyłam ze wszystkim. Okna umyte. Są sałatki, jajka, jest kiełbasa biała, żurek już czeka w kartonie, jest tiramisu i babka i keks. Nawet koszyczek się znalazł (lekko sfatygowany) i zapełniam go wszystkim, co najważniejsze, a syn (bywa pomocny) dopełnił ceremonii zaniesienia go do kościoła. Teraz tyko czekać na wielkanocne śniadanie. Oczywiście z milionem kalorii, niezdrowym glutenem, nie mniej zabójczą laktozą i całkiem zakazanymi węglowodanami. Nie mówiąc już o fatalnych w skutkach tłuszczach nasyconych. Mniam 
Myślę, że odchodząc od wielkanocnego stołu, powinno się od razu zmierzać na oddział intensywnej terapii, wypadałoby przeszczepić serce, wątrobę, zrobić transfuzję krwi, a w najlepszym wypadku zapisać się na detoks na oddziale zamkniętym w lochu głodowym.
Kiedyś to obżarstwo miało sens. Było nagrodą za tygodnie postu. Często przymusowego, jak to na przednówku bywało. Ale dziś? Mniejsza o większość. Kilogramy po świętach dziesięć razy wolniej się traci, niż nabywa. Szczególnie w pewnym wieku . Dlatego postanowiłam zastosować program prewencyjny. Miałam iść pobiegać, potracić troszkę kalorii, co by jutro je pouzupełniać. Ale nie poszłam, bo nie wyszło. Bo najpierw wiało. Tak wiało, że ..się nie dało. A teraz pada. Bieganie, gdy pada, też nie wychodzi. W sumie…niech pada. W końcu są święta. A do kolejnych zdążę wpłynąć na swoją wagę. Tak czy inaczej 😉

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *