Majowa syberiada

Prawie wszyscy moi znajomi gdzieś wybyli w świat na ten długaśny weekend. Wrzucają fotki znad Bałtyku lub spod samiuśkich Tater, z okolicy bliższej lub tej dla mnie nieosiągalnej, bo wymagającej wzbicia się w przestworza.
Troszku im pozazdrościłam i w konsekwencji sobie pomyślałam: mogą oni, mogę i ja.
Dosiadłam dwóch kółek i pojechałam, korzystając, że słońce świeci i na deszcz wyjątkowo się nie zanosi. Pojechałam (mam wrażenie) na północ i to był błąd. Im dłużej jechałam, tym bliżej byłam bieguna. Musiało tak być, bo czułam, że mi kostnieją dłonie, odmrażają się uszy, czerwieni nos. Kto by pomyślał, że koniec kwietnia może zagwarantować takie doznania.
Tylko rzepak, nie poddał się tej syberiadzie i kwitł niewzruszony, a jakby tego było mało – pachniał słodko, co wprawiło w osłupienie moje zmysły pewnym dysonansem poznawczym.
Dojeżdżając do domu w formie sopla, nie czułam już ani na jotę zazdrości (w ogóle nic już nie czułam, bo czucie straciłam gdzieś na 40. kilometrze) wobec tych nad Bałtykiem (oni dopiero mają lodową bryzę), ani tych na tatrzańskich szlakach, brodzących w śniegu.
Jutro nigdzie nie jadę. Siedzę pod kocem przy kaloryferze z gorącą herbatą i piękne słońce popodziwiam sobie zza szyby  Jak również moje dwie wiewiórki skaczące po pniu przydomowego świerka .

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *