Wszystkim moim Piotrom :)


Dziś Piotra i Pawła. To okazja, by wspomnieć moich dwóch dziadków Piotrów. O dziadkach zazwyczaj mówi się rzadko, po macoszemu ich traktuje. Dziadek jest dodatkiem do babci. Szczególnie w świadomości wnuczki. Na pewno ja tak miałam. Nawet kiedy jechałam do dziadków, to mówiłam, że jadę do babci. Może dlatego, że dziadka widziałam rzadziej, zajmował się niezrozumiałymi dla mnie pracami, nie on mi wycierał nos, nie on zaklejał rozbite kolana, nie on uczył przyrządzać jedzenie dla ledwie wyklutych kaczuszek.
Ale dziadek był. Niewątpliwie. A konkretnie to było ich dwóch. Tych dwóch Piotrów. Jeden – Piotr od mamy, drugi Piotr od taty.
Piotr od taty był chudy i pomarszczony, wydawał mi się bardzo stary. Hodował króliki i pozwalał mi uczestniczyć w rytuale ich karmienia. Nie wiem, czy to normalne, ale bardzo podobał mi się ich zapach. Potrafiłam tak stać przy klatkach i jak zaczarowana patrzyłam na znikające w pyskach królików trawy, jabłka, marchewki. To budziło mój podziw, bo sama byłam programowym niejadkiem i w mojej buzi nic nie znikało w takim tempie.
Dziadek miał też pszczoły, ale to akurat nie wzbudzało mojego entuzjazmu. Pszczoły nie miały miękkich futerek i za bardzo po nich puchłam. Ale nic mi nie było po winie, które dziadek sam produkował. Wino lubiłam. Szczególnie porzeczkowe. Od dziecka. A babcia dawał mi je na apetyt. Dziś za coś takiego pewnie trafiłaby pod pręgierz, a ja do domu małego dziecka.
Wino dziadkowej produkcji znane było w całej wsi i wieczorem dość często słychać było stukanie w okienko. Nie stukali ułani, tylko spragnieni chłopi. Dziadek wtedy zacierał ręce, bo interes się kręcił. Ważne było, żeby jednak nie stukać w okienko, kiedy dziadek słuchał Radia Londyn. Zresztą i tak stukania słychać nie było, bo zakazana w Polsce rozgłośnia nadawała wtedy na cały regulator. Dziadek nie umiał słuchać po tajniacku, bo był przygłuchawy. Dobrze, że we wsi nie było konfidentów. A może nikt nie chciał donosić na dziadka, bo kto by wtedy robił porzeczkowe wino?
Dziadek miał też kilka czereśniowych drzew. Za to kochałam go najbardziej.

Drugi dziadek, Piotr od mamy nie był ani chudy ani pomarszczony. Ten dziadek jeździł do pracy w kamieniołomach. Jak wracał, opowiadał, ile wózków „wykipował”. Nie wiedziałam, jak się „kipuje” wózki, ale z tego, jak o tym mówił, rozumiałam, że jest bohaterem. Razem z nim czytałam gazety. Najpierw udawałam, że czytam, a potem już robiłam to na serio. Jako pięciolatka.
Dziadek uczył mnie rysować świnie i konie. Tu jednak nie osiągnął żadnych sukcesów pedagogicznych. Lubiłam, kiedy dziadek się golił. Nazywałam to struganiem. Siadał wtedy za stołem, z brzytwą, a ja siadałam przy nim. On maczał pędzel w rozpuszczonym mydle, a ja z tych mydlin i słomki czarowałam kolorowe bańki. Tylko babcia kręciła na to nosem, bo potem trzeba było myć podłogę klejącą się od pękniętych baniek.
Dziadek był nerwusem. On mimowolnie nauczył nas tych wszystkich soczystych polskich i rosyjskich słów, którymi hojnie obdarowywał otoczenie. Na przykład wtedy, kiedy o świcie klepał kosę i młotkiem trafił w palec albo kiedy koń nie dał się zaprząc do wozu, albo tak sobie, bez powodu.
Dziadek lubił gromadzić różne potrzebne mu rupiecie. A my, jego wnuki, z wypiekami na twarzy szperaliśmy w dziadkowych szufladach i od czasu do czasu ,,pożyczaliśmy” od niego to, co nam też wydawało się niezbędne. Nie wiem, czy dziadek był świadom naszego pasożytnictwa, ale skoro na nas nie klął, to chyba nie . Do dziś nie wiemy, gdzie zakopaliśmy zwędzone dziadkowi różnej wielkości dzwonki.
Dziadek, kiedy już nie „kipował” wózków, opowiadał nam o wojnie. Ale kogo to wtedy obchodziło. Kiedy już byłam dorosła i chciałam poznać jego przeszłość, było za późno.

Obaj dziadkowie dożyli sędziwego wieku. Dziś mieliby swoje imieniny. Wszystkiego dobrego, gdziekolwiek jesteście 🙂

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *