Rowerem po okolicy

Ten tekst jest dla czytelników, którzy są szczęśliwymi właścicielami roweru i równie bogaci w wolny czas, a podczas wakacji czy urlopu z tym ostatnim chyba nie ma problemu.

Nie chcę tu przekonywać o walorach aktywnego wypoczynku, bo każdy już kiedyś o tym słyszał i bardziej lub mniej wziął sobie do serca. Chcę jedynie pokazać, że można w niewielkiej odległości od domu odkryć piękno. Nie przeczę, że na plażach Madery czy w górach Kaukazu lub na polach Prowansji go nie ma. Jest! Ale nasze okolice też mogą zachwycać, tylko trzeba chcieć temu zachwytowi wyjść naprzeciw. I ja to dziś proponuję.

Wiem, że mamy duży kłopot ze ścieżkami rowerowymi. To wielu z potencjalnych rowerzystów odstrasza od podróży wśród spalin i klaksonów rozrywkowych kierowców tirów. Jednak wystarczy uzbroić się w cierpliwość, zachować rozsądek i zimną krew, by przejechać przez miasto, a można to zrobić bocznymi drogami, bo potem jest już spokojniej.

Proponuję kilka tras, które sprawdziłam na własnej skórze i do których z chęcią powracam.

 

Trasa pierwsza – dla mało wymagających.

Brennik

Kierujemy się w stronę Zajazdu u Jana leżącego na styku Złotoryi i Nowej Wsi Złotoryjskiej. Niestety, to akurat najbardziej newralgiczny odcinek. Ale zaraz potem, jadąc drogą na Chojnów, odbijamy w prawo w stronę Pyskowic. Zanim to zrobimy, warto zahaczyć okiem pobocze po prawej. Na krawędzi lasu stoi krzyż pokutny, jeden z wielu zabytków sądownictwa na naszych ziemiach. Kiedy już napatrzymy się na ślad cudzej zbrodni, kierujemy się na prawo i włączamy niższy bieg, bo teraz będzie chwila pod górkę. Ale w końcu nie mieszkamy na wybrzeżu, żeby było płasko – tak mawia mój mąż, kiedy mu marudzę, że znowu pagórek i dodaje: potem będzie z górki. Nie tutaj jednak, tutaj po pokonaniu wzniesienia jedziemy dalej po płaskiej powierzchni, choć nieco zdewastowanej. I tak docieramy do Wyskoku. We wsi warto popatrzeć na ruiny pałacu i zabudowań folwarcznych po lewej stronie szosy. Niegdyś ta nieruchomość została zakupiona przez Fundację Ocelot, ale do dziś straszy ruiną i zamkniętą na amen bramą.

Tuż za Wyskokiem mamy możliwość skręcić w lewo na Nową Wieś Złotoryjską, w prawo na Brennik lub jechać prosto na Pyskowice. Proponuję ostatni wybór. Będzie chwilę z górki, a potem za wsią ostro, ale krótko pod górkę. W samej wsi warto popatrzeć po prawej stronie na dom z datą 1822. Mnie niezmiennie to nasuwa skojarzenie z początkiem romantyzmu w Polsce :).

Za Pyskowicami, kiedy już wyrównamy oddech, dojeżdżamy do skrzyżowania. Teraz jedziemy w prawo, w stronę Gierałtowca. To dość łatwy etap podróży, podczas którego można kontemplować widoki po prawej stronie szosy. Na horyzoncie widać  naszego Wilczaka i Śnieżkę, a gdzieś pomiędzy nimi średniej wielkości pasma gór. Do samego Gierałtowca mamy z w dół. To czas, by odpocząć, nabrać sił, bo potem czeka nas pedałowanie pod górę, ale to dopiero po kilku kilometrach. Na razie okrążamy Gierałtowiec. W świetnie zaopatrzonym sklepie we wsi warto posilić się lodami lub tym, czego dusza, a bardziej ciało, zapragnie. Teraz jedziemy w stronę Brennika. To niewielka, ale bardzo zadbana wieś. Droga prowadzi pod górkę. Dojeżdżamy do kapliczki i skręcamy w prawo na dość nową (jakość asfaltu idealna) drogę rolną. Jedziemy prawie kilometr pod górkę w stronę drogi Łukaszów – Gierałtowiec. Po lewej stronie malowniczy układ pól przyciąga wzrok i odwraca uwagę od górki, pod którą się wdrapujemy. Po jej pokonaniu na skrzyżowaniu kierujemy się w lewo i przez pewien czas jedziemy już raz przemierzaną szosą. Jednak teraz kierujemy się do Łukaszowa. We wsi dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą wojewódzką Złotoryja – Chojnów. Tu musimy zachować ostrożność, bo auta nie zawsze jadą z sugerowaną prędkością. Naszym zadaniem jest przeciąć tę drogę i pojechać w stronę kolejnej rolnej asfaltówki. To tzw. droga wiatrakowa. Teraz po obu naszych stronach podziwiamy prawie dwustumetrowe kolosy mielące powietrze. Na horyzoncie znowu widoki na góry, po lewej stronie panorama Złotoryi. To miejsce gdzie można wyciągnąć aparat i utrwalać widoki. Szczególnie przy chmurzatym niebie. Tak naprawdę urok naszej wyprawy zależy od pogody, barwy nieba, kształtu chmur i tego, jaką część lata wybieramy na wycieczkę 🙂

Łukaszów

Po przejechaniu trzech kilometrów, docieramy do szosy Złotoryja – Zagrodno. Teraz musimy skręcić w lewo i zachować czujność, bo to droga wojewódzka. Jednak z doświadczenia wiem, że nie ma na niej dużego natężenia ruchu. Teraz jedziemy już do domu. Ulicą Zagrodzieńską w Złotoryi zjeżdżamy do miasta i kierujemy się do siebie, przy czym należy wziąć pod uwagę, że nasze miasto to mocno pofalowana powierzchnia i wjechanie do centrum od tej strony wymaga pewnego wysiłku. Ostatecznie zawsze można zsiąść z roweru i rozprostować nogi, pchając pojazd J. Trasa przeze mnie opisana to około 30 kilometrów, czyli przy spacerowej prędkości dwie godziny jazdy.

Trasa druga – dla średnio zaawansowanych

Rokitnica

Tym razem będzie krócej, ale intensywniej, bo trasa zaopatrzona jest w dwa ostre podjazdy. Dla kolarzy to bułka z masłem, ale dla amatorów może być już to być pizza z pepperoni. Jedziemy do Leszczyny. Kierujemy się z centrum w stronę ulicy Legnickiej. To najbardziej niebezpieczna część trasy. Dlatego proponuję skorzystać z dróg przez centrum miasta, a potem plantów wzdłuż ulicy Staszica. A następnie z alejek przy Legnickiej. Koło POARu znowu wjeżdżamy na drogę wojewódzką. Na chwilę, bo na wysokości dawnego budynku SIKU wjeżdżamy na Kopacz. Teraz oddychamy z ulgą i zachwycamy się po drodze do Rokitnicy najpierw małą stadniną koni, a potem łąkami nad Kaczawą, gdzie czasem spacerują bociany. Tak zachwyceni widokiem pedałujemy asfaltową ścieżką św. Jadwigi i dojeżdżamy do stadionu w Rokitnicy. Teraz kierujemy się w prawo. Chwilę jedziemy przez wieś i na kolejnym skrzyżowaniu znowu wybieramy prawy kierunek. Tu musimy przygotować się na dłuższą wspinaczkę w stronę Prusic. Jeśli ktoś chce zrobić sobie w tym przerwę, polecam zatrzymać się w połowie górki przy małym parkingu i tablicy informacyjnej, a jak wola eksploracji będzie silniejsza niż ból łydek, można podejść kawałek dalej do ruin zamku. Ten relikt potęgi księcia Henryka Brodatego nie wygląda dziś imponująco, jednak można dotknąć tam prawdziwej historii.

Po chwili zadumy i relaksu ruszamy do Prusic. Przejeżdżając przez wieś, warto zatrzymać się na chwilę przy pałacu i otaczającym go parku, a w zasadzie przy tym, co dziś po nich zostało. Dojazd do pałacu jest po lewej stronie tuż przy tzw. popegeerowskich blokach.

droga lenowska

Po nasyceniu wzroku architekturą pałacu proponuję dalszą jazdę. Teraz będzie chwila ulgi, bo droga wiedzie w dół aż do skrzyżowania. Oczywiście wiemy, że mamy wybierać trasę do Leszczyny i drogowskaz w prawo o tym nas informuje. Jedziemy teraz prawie prostą drogą do samej wsi dymarkowej. Dojeżdżamy do skansenu i jak mamy szczęście zastać go otwartym, to jest okazja, by się posilić, napić wdrapać na piece hutnicze i spojrzeć na świat z góry. Jeśli brama zamknięta jest na cztery spusty, nie zostaje nic innego, jak kontynuować wyprawę. Teraz trzeba przygotować się na szybsze tętno, bo kilkaset metrów będzie dość ostro pod górę. Na szczęście droga jest zacieniona, więc nawet w upale można ją przebyć bez zsiadania z roweru, co nie znaczy, że bez zroszonego czoła :).

Leszczyna

Kiedy dojedziemy do kolejnego skrzyżowania, będzie już dobrze. Kierujemy się na prawo, bo na wprost byłaby kolejna górka, a na nią nie mamy siły. Teraz tzw. drogą lenowską jedziemy do Złotoryi. Po drodze mijamy pola fioletowej facelii, białego rumianku, skoszonej trawy, rzędy dzikich czereśni, Kozią Górę. Po prawej ciągnie się nieczynna linia kolejowa a za nią, bliżej Złotoryi, niebieszczy się staw osadowy i wyrasta Kostrza. Przed Wilkowem na skrzyżowaniu wybieramy prawą stronę i mając po prawicy strefę ekonomiczną, kierujemy się do miasta. Uwaga, teraz będzie ostro z góry, więc kto się boi prędkości (a ja tam mam) na hamulcu, ostrożnie, rzucając okiem na lewo, gdzie króluje Wilczak, zjeżdżamy do centrum Złotoryi, a potem do swojego domu, dumni, że choć to było niespełna 20 km, to na słodki deser na pewno zasłużyliśmy.

 

Trasa numer trzy – dla każdego

Rzymówka

Tym razem jedziemy w stronę Krotoszyc. Na początek J. Wykorzystujemy część trasy z wariantu drugiego, do tego momentu, kiedy znaleźliśmy się koło stadionu w Rokitnicy. Tym razem skręcamy w lewo na most nad Kaczawą, a zaraz za mostem w prawo do Kozowa Droga, choć asfaltowa, jest dość wyboista, ale tylko kilkaset metrów, do skrzyżowania. Zanim do niego dojedziemy, tuż przy rzece patrzymy na prawo, gdzie dumnie trwa od kilkuset lat dąb pamięci z czasów walk napoleońskich, Drzewo jest tak okazałe, że na pewno nie ujdzie naszej uwagi.

Kiedy dotrzemy do skrzyżowania, wybieramy prawy kierunek i drogą gładką jak masło mkniemy do kolejnej krzyżówki, gdzie konsekwentnie skręcamy w prawo. Jedziemy przez Kozów i szukamy wzrokiem panoramy Rokitnicy wraz z malowniczą wieżą kościoła. Za chwilę widoki się skończą, bo po obu stronach zacznie się lasek, a my na pewno poczujemy, że droga zaczyna ciągnąć w górę aż do Wysocka. We wsi skręcamy po raz kolejny w prawo i nabieramy prędkości, bo mamy z górki. Teraz bez wysiłku pedałujemy do Rzymówki. Na samym początku wsi zobaczymy po prawej stronie za mostkiem ciekawe architektonicznie zabudowania, które wbrew logice należą administracyjnie do Rokitnicy.

Podumawszy nad tym paradoksem, mkniemy dalej do centrum Rzymówki, gdzie nieopodal zabudowań pałacowych, obok piramidalnego pomnika możemy zaczerpnąć wody ze źródełka św. Jadwigi.

Krotoszyce

Nasyceni płynem zmierzamy do Krotoszyc, jednak zaraz za Rzymówką asfalt staje się bardziej chropowaty i garbaty, to znak, że jesteśmy już w innym powiecie. W Krotoszycach oczywiście warto zajrzeć do pałacowego ogrodu, a jak wyglądamy w miarę przyzwoicie, to nawet zamówić kawę w restauracji. Kawa się przyda, lody tym bardziej, bo czeka nas jeszcze ponad połowa trasy. Po opuszczenia stylowego pałacu jedziemy na prawo, do Krajowa. To niewielka wioseczka, której charakterystyczną cechą jest bruk zamiast asfaltu. Rowerzysta poczuje tę zmianę od razu i nie będzie to dobra zmiana, ale na szczęście krótka. W Krajowie zobaczymy też rozwidlenie dróg i kilka drogowskazów. Jeden z nich mówi, że do Złotoryi jeszcze 15 km, a drugi, że w prawo jest Sichówek. My tam jedziemy. To tylko dwa kilometry. Po prawej stronie majaczy się nam wieża kościoła pielgrzymkowego w Słupie. Ale do Słupa pojedziemy innym razem. Teraz dojeżdżamy do Sichówka i znowu czujemy bruk. Wspinamy się nim pewien czas, aż wyjedziemy ze wsi. Krętą drogą zmierzamy teraz do Sichowa. Przed wsią i cmentarzem komunalnym wśród drzew ukryty jest poniemiecki cmentarz ewangelicki. Jest w stanie opłakanym, ale warto tam zajrzeć. Zachowało się kilka tablic nagrobkowych. To taka mała lekcja historii i tolerancji.

Sichów

W Sichowie skręcamy w prawo na drogę Jawor – Złotoryja i teraz kierujemy się ostrożnie, bo ruch większy, do Łaźnik. Tu warto spojrzeć na zabudowania folwarczne wymalowane na biało.

Droga do domu nie jest wymagająca, ale często meandruje, raz wiedzie w górę, raz w dół. Za Łaźnikami mamy długi i stromy zjazd w stronę Łaźniczek. A stamtąd już prosto dojeżdżamy do Rokitnicy i tak, jak tam przyjechaliśmy, wracany do domu. Trasa ma około 30 kilometrów.

Dla chcących uniknąć dróg wojewódzkich mam propozycję, by w Sichowie skręcić na Prusice i z Prusic opisaną w wariancie drugim trasą dojechać do Złotoryi. Jednak obecnie droga do Prusic jest w remoncie i dlatego lepiej nie ryzykować zagrzebania się w błocie.

 

Wybrałam dla czytelników „Echa” takie trasy, które są do pokonania w wolne popołudnie i nie tylko w sezonie wakacyjnym. A czas na rower jest zawsze. Przynajmniej do pierwszych mrozów :). Wystarczą dobre chęci, odpowiedni ubiór, bezpieczny sprzęt i woda w bidonie. Do zobaczenia na trasie.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *