Obrazek obyczajowy z rapem w tle ;)


Idę sobie wczoraj z psem. Jest wczesny wieczór. Nad rzeką snuje się tylko mgła i …my z psem. Wszędzie panuje cisza. Do czasu. Za chwilę moje uszy wyłapują rytmiczne dźwięki i niekoniecznie cenzuralne słowa. Kilkanaście sekund później oczy identyfikują dwóch młodzieńców. Być może gimnazjum lub późna podstawówka. Idą z głośnikiem, z którego dobiega polski rap. Dobiega bardzo energicznie, by nie powiedzieć – agresywnie. Młodzieńcy maszerują przede mną i za nic mają otoczenie oraz jego preferencje. Na szczęście po chwili skręcają na most i oddalają się na drugi brzeg rzeki. Muzyka teraz jest deko ciszej, ale jest. I choć nie jest to Sting, trudno mi zignorować te dźwięki. Bynajmniej nie z powodu zachwytu. Po jakimś czasie melomani znikają z pola rażenia moich zmysłów i znów napawam się ciszą. Po to przecież poszłam, by ukoić zszargane wcześniejszym stresem nerwy.
Jednak pech mnie nie opuszcza. W drodze powrotnej czuję, że mam deja vu. Znów oni, znów głośnik, znów rap. Tym razem decyduję się na ofensywę. Zatrzymuję się przy nich i mówię, chyba grzecznie, bo zaczynam od „Panowie” a w ciągu dalszym – zgodnie z wytycznym mistrzów od komunikacji – mówię, co mi przeszkadza. Przekaz jest jasny, klarowny, lapidarny i bez zbędnych ozdobników. „Panowie” na chwilę tracą rezon. Nie spodziewają się, że ktoś…coś….Ale za moment wraca im odwaga. Patrzą na mnie, potem na psa. Na wszelki wypadek cofają się o krok… dwa i…podkręcają muzę na full. Oddalając się, próbują jeszcze przekrzyczeć rapera, robiąc mu konkurencję w kreatywnym doborze bluzgów. Pies patrzy na mnie, ja na psa i zastanawiamy się, które z nas powinno przystąpić do ataku. Jednak mnie obezwładnia bezsilność i opadnięte ręce. Psa smycz, którą mimo wszystko jeszcze jakoś dzierżę. Idziemy dalej. Zanurzamy się w mgłę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *