Zobaczyć inaczej :)


Kiedyś plenery naszego klubu fotograficznego były zwyczajnym zjawiskiem, jak chleb z masłem, teraz celebrujemy je jak …chleb z masłem i jajkiem po podwyżce cen tych dwóch ostatnich. I dziś nadarzyła się okazja, luksusowy dzień, kiedy mogliśmy znów spotkać się pod Władkiem (dla niewtajemniczonych – pod pomnikiem Reymonta) i ruszyć w obranym kierunku, co do którego akurat pełnej zgody nie było. Ale, że to normalne, więc nikt się nie przejął i po prostu jechał, by tylko zdążyć przed zachodem słońca uchwycić obraz wart zapisu na matrycy aparatu. Kiedy ktoś mnie pyta, co daje szczęście w fotografowaniu, odpowiadam: świadomość, że wraca się z polowania chociaż z jednym dobrym zdjęciem, jakiego nikt inny nie zrobił. O to akurat jest trudno na plenerach, kiedy jedziemy w jedno miejsce i chodzimy podobnymi ścieżkami. Trzeba się naprawdę nabiedzić, by znaleźć coś, czego ktoś inny nie znalazł lub na to samo spojrzeć z innej perspektywy. W tym mistrzem jest mój Mąż, który jak kot zawsze chodzi swoimi drogami i przynosi z łowów egzotyczne okazy, czyli zdjęcia, na jakie nikt z nas by nie wpadł. Od czas do czas podążam za nim i próbuję patrzeć jak on, ale…ale wciąż patrzę sobą i mam, co mam .
Dziś też próbowałam. W końcu doszłam do wniosku, że choćbym stanęła na głowie, to i tak mu nie dorównam, więc może lepiej po swojemu będę brodzić w błocie kamieniołomu i zamiast w niebo, całkiem zresztą malownicze tuż przed zachodem słońca, popatrzę sobie w kałuże, gdzie dryfowały listopadowe liście. A kiedy tak mierzyłam obiektywem w wodę, podeszła znajoma klubowiczka i mówi: „Tam nic nie widać, woda mętna.” I to zdane uzmysłowiło mi, że wreszcie zobaczyłam coś, czego inni nie widzą .

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *