Manewry przedświąteczne


Ostatni weekend przed świętami zobowiązuje. Zobowiązuje przede wszystkim do nowego rodzaju aktywności. Najpierw do ćwiczeń z logistyki, czyli ustalenia: co?, gdzie?, u kogo? i kiedy? Potem do lekcji matematyki, czyli obliczenia, czy ta reszta z wypłaty, co śmieszy na koncie, wystarczy na zaplanowane ekstrawagancje kulinarno-prezentowe. Kolejna wprawka jest już o charakterze mentalnym, bo to lekcja cierpliwości, żeby znaleźć wolne miejsce na parkingu supermarketu i nie rzucić niecenzuralnym słowem ani gestem pod adresem sprytniejszego, co wepchał się na moją, z góry upatrzoną pozycję. Na tym nie koniec. Po zaparkowaniu czas na lekcję manewrowania wózkiem w sklepie miedzy innymi wózkami, kartonami i pieszymi. Przy okazji ćwiczymy pamięć, ale to i tak na próżno, bo po odejściu od kasy okaże się, że część składników tiramisu i śledziowej sałatki została na sklepowej półce.
W domu też nie przerywamy aktywności. Teraz pora na lekcję wychowania fizycznego. Ćwiczymy przede wszystkim ręce, choć nie zapominamy o nogach: wymachy ramion z mopem ruchem poziomym, potem wyciąganie kończyn górnych przy myciu okien, następnie skłony podczas manewrów z odkurzaczem. Są oczywiście też zwolennicy forhendu przy trzepaku, ale to już raczej aktywność na wymarciu, podobnie jak trzepaki osiedlowe.
I tak zwykle mija przedświąteczny weekend większości Polaków. A po weekendzie idziemy do pracy z zakwasami w nogach, rękach i dziwnym wrażeniem, że kręgosłup odkleił już się całkiem od reszty ciała, żyjąc własnym, niezrozumiałym dla nas, życiem.
Znając to wszystko z autopsji, ćwicząc takie manewry co roku, dziś po prostu odpuściłam przedświąteczne szaleństwo i z aktywności wybrałam jedną – poszłam pobiegać. Przynajmniej wiem, dlaczego jutro nie wstanę z łóżka .

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *