Nie lubię Wielkich Wyjść ;)

Nie lubię tak zwanych Wielkich Wyjść. Bo zwykle to jest tak, że choć raz w życiu chciałabym wyglądać jak milion dolarów, a jak przychodzi do finału, to wyglądam jak półcentówka, na dodatek kanadyjska. Teraz też tak się zapowiada. Jutro studniówka, a ja na dobę przed godziną zero odkrywam, nie wiadomo kiedy i gdzie nabytego, siniaka na ćwierć piszczeli. I już wiem, że nie włożę tej sukienki, którą zamierzałam, bo pasujące do niej cienkie rajstopy odkryją to, co na widok publiczny wystawiać nie warto. Na dodatek na brodzie złośliwie wyszła mi jakaś…nazwijmy to… niedoskonałość, więc w konsekwencji i dół i góra do bani. Teraz wypada tylko żałować, że nie skusiłam się na ten jedyny wolny termin w salonie kosmetycznym o piątej rano, by poprawić tak zwaną urodę. Może przez kilkanaście godzin szpachla nie spadłaby mi z twarzy. Pocieszam się, że może i tak nikt nie zauważy, że szpecę krajobraz, bo jak to mawiają w mediach, kobieta po czterdziestce jest już przezroczysta, szczególnie dla mężczyzn. Jednak głos z drugiej strony złośliwie dopowiada: owszem, przezroczysta, pod warunkiem, że nie wygląda jak ofiara przemocy domowej. Głos z trzeciej strony mówi: wyluzuj, przecież to nie twoja studniówka. Nikt po tygodniu nie będzie już się z ciebie śmiał.
A głos z czwartej strony dodaje: kobieto, jak już słyszysz głosy, to źle z tobą.
Dlatego nie lubię Wielkich Wyjść. Wolę Długie Wyjścia, na przykład z psem. On mnie kocha nawet w wytartych dżinsach i ubłoconych kaloszach.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *